Granice matczynej miłości: Kiedy serce nie wystarcza
— Mamo, pożycz mi trochę pieniędzy, oddam, jak się ustabilizuję — usłyszałam w słuchawce głos mojego syna, Adama. Był wieczór, siedziałam przy kuchennym stole, patrząc na parującą herbatę. W tej jednej chwili poczułam, jakby ktoś ścisnął mnie za gardło. Ile razy już to słyszałam? Ile razy moje serce podpowiadało mi: „Pomóż mu, przecież to twoje dziecko”? Ale tym razem coś we mnie pękło.
Adam zawsze miał silny charakter. Już jako mały chłopiec potrafił tupać nogą, kiedy coś nie szło po jego myśli. Wszyscy mówili: „To dobrze, będzie sobie radził w życiu”. Ja też w to wierzyłam. Ale z czasem ta siła zamieniła się w upór, a upór w roszczeniowość. Kiedy miał piętnaście lat i przyniósł pierwszą jedynkę z matematyki, tłumaczyłam nauczycielce: „On po prostu nie lubi matematyki, proszę go zrozumieć”. Gdy wracał do domu późno w nocy, mówiłam sobie: „Jest młody, musi się wyszaleć”.
Mój mąż, Marek, próbował stawiać granice. — Musisz być twardsza — powtarzał mi. — On się nauczy, że zawsze może na ciebie liczyć, a świat taki nie jest. Ale ja nie umiałam. Każda łza Adama bolała mnie bardziej niż własna. Kiedy miał dwadzieścia lat i rzucił studia po pierwszym semestrze, tłumaczyłam wszystkim: „To nie dla niego, znajdzie swoją drogę”.
Znalazł — ale nie taką, jakiej bym sobie życzyła. Praca dorywcza tu i tam, wieczne narzekanie na szefów, na system, na brak szczęścia. I ciągłe prośby o pieniądze. Najpierw drobne sumy: „Mamo, zabrakło mi do czynszu”, „Mamo, muszę kupić podręcznik”. Potem coraz więcej: „Mamo, samochód się zepsuł”, „Mamo, muszę spłacić dług”. Zawsze obietnica: „Oddam ci wszystko, jak tylko się ustabilizuję”.
Pamiętam jedną szczególną noc. Była burza, grzmoty za oknem. Adam zadzwonił o drugiej w nocy. — Mamo, musisz mi pomóc. Wpakowałem się w kłopoty. Potrzebuję pięciu tysięcy złotych. Oddam ci wszystko, przysięgam.
Wstałam z łóżka i bez słowa przelałam pieniądze na jego konto. Marek patrzył na mnie z rozczarowaniem i smutkiem. — Znowu? — zapytał tylko.
— On jest naszym synem — odpowiedziałam cicho.
Ale Adam nigdy nie oddał tych pieniędzy. Ani żadnych innych. Zawsze coś stawało na przeszkodzie: nowa praca okazywała się rozczarowaniem, dziewczyna go zostawiła, zdrowie szwankowało.
Z czasem zaczęłam czuć się jak bankomat z sercem. Każda rozmowa z synem sprowadzała się do pieniędzy. Przestał pytać, jak się czuję, co u mnie słychać. Liczyło się tylko to, czy mogę mu pomóc finansowo.
Pewnego dnia odwiedziła mnie sąsiadka, pani Zofia. — Widziałam twojego Adama w sklepie — powiedziała z troską. — Wyglądał na zmęczonego. Wszystko u niego w porządku?
Zacisnęłam usta i skinęłam głową. Nie chciałam przyznać się do porażki jako matka. Przecież matka powinna być dumna ze swojego dziecka.
Ale wewnątrz czułam coraz większy żal i rozgoryczenie. Zaczęłam pytać siebie: gdzie popełniłam błąd? Czy za bardzo go kochałam? Czy powinnam była być twardsza?
Kiedy Adam zadzwonił po raz kolejny z prośbą o pieniądze, poczułam gniew. — Adamie — powiedziałam drżącym głosem — nie mogę ci już pomagać. Musisz sam sobie poradzić.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
— Mamo… przecież zawsze mi pomagałaś! — jego głos był pełen pretensji.
— Właśnie dlatego muszę przestać — odpowiedziałam cicho.
Rozłączył się bez słowa.
Przez kolejne dni nie spałam po nocach. Marek próbował mnie pocieszać:
— Zrobiłaś dobrze. On musi dorosnąć.
Ale ja czułam się jak najgorsza matka na świecie.
Minęły tygodnie bez kontaktu z Adamem. Każdego dnia patrzyłam na telefon z nadzieją i lękiem jednocześnie. Czy sobie poradzi? Czy mnie znienawidził?
W końcu zadzwonił.
— Mamo… przepraszam — usłyszałam cichy głos mojego syna. — Znalazłem pracę w magazynie. Nie jest lekko, ale daję radę.
Łzy napłynęły mi do oczu.
— Jestem z ciebie dumna — wyszeptałam.
— Wiem… Przepraszam za wszystko.
Nie wiem, czy Adam naprawdę się zmienił. Nie wiem, czy kiedyś jeszcze poprosi mnie o pomoc. Ale wiem jedno: czasem największą miłością jest pozwolić dziecku upaść i samemu się podnieść.
Czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy matka kiedykolwiek przestaje kochać swoje dziecko — nawet wtedy, gdy musi powiedzieć „nie”? Może właśnie wtedy ta miłość jest najtrudniejsza…