Karma wraca: Jak straciłam wszystko, co wydawało się pewne
– Nie wierzę ci, Magda. Po prostu nie wierzę – głos Pawła drżał, a jego oczy były pełne rozczarowania i gniewu. Stał w progu naszego mieszkania na warszawskim Mokotowie, trzymając w ręku walizkę. W powietrzu unosił się zapach świeżo zaparzonej kawy, ale atmosfera była lodowata.
Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to ostatni raz, kiedy zobaczę go jako mojego męża. Wszystko zaczęło się kilka lat wcześniej, kiedy miałam dwadzieścia pięć lat i przyjechałam do Warszawy z małego miasteczka pod Lublinem. Tam każdy znał każdego, a plotki rozchodziły się szybciej niż wiatr. Marzyłam o anonimowości, o wielkim mieście, gdzie mogłabym być kimkolwiek zechcę. Paweł był moją przepustką do tego świata – przystojny, dobrze sytuowany, z własnym mieszkaniem i stabilną pracą w banku. Nie kochałam go, ale wydawało mi się, że to nie ma znaczenia. Przecież miłość to tylko chemia, a bezpieczeństwo i wygoda są ważniejsze.
– Magda, czy ty mnie w ogóle kochasz? – zapytał mnie kiedyś podczas kolacji. Uśmiechnęłam się wtedy sztucznie i pocałowałam go w policzek.
– Oczywiście, że tak – skłamałam bez mrugnięcia okiem.
W rzeczywistości moje serce było puste. Zamiast czułości czułam tylko ulgę, że nie muszę wracać do rodziców i słuchać ich narzekań na moje wybory. Paweł był dobry, troskliwy, ale nudny. Szybko zaczęłam szukać emocji gdzie indziej – flirtowałam z kolegami z pracy, umawiałam się na kawę z dawnymi znajomymi ze studiów. Czułam się jak mistrzyni w grach miłosnych, przekonana, że wszystko mam pod kontrolą.
Moja przyjaciółka Anka ostrzegała mnie:
– Magda, bawisz się ogniem. Paweł to nie jest głupi facet. Prędzej czy później się domyśli.
Zbywałam ją machnięciem ręki. Przecież byłam pewna siebie. Nawet kiedy Paweł coraz częściej wracał do domu późno i unikał rozmów, nie przejmowałam się tym. Myślałam: „Niech sobie myśli co chce. I tak mnie nie zostawi.”
Aż pewnego dnia wszystko runęło. Paweł wrócił wcześniej niż zwykle i zobaczył mnie w objęciach Michała – kolegi z pracy, z którym od kilku miesięcy miałam romans. Nie było krzyków ani awantur. Paweł tylko spojrzał na mnie z takim bólem w oczach, że poczułam się jak najgorszy człowiek na świecie.
– Wiesz co? – powiedział cicho – Nie musisz już udawać. Chcę rozwodu.
Myślałam, że blefuje. Próbowałam go zatrzymać, tłumaczyć się, płakać. Ale on był nieugięty. Kilka dni później spakował swoje rzeczy i wyprowadził się do swojej byłej żony – tej samej, o której zawsze mówił z szacunkiem i nostalgią.
Wtedy po raz pierwszy poczułam prawdziwy strach. Zostałam sama w pustym mieszkaniu, które nagle wydało mi się obce i zimne. Znajomi zaczęli się ode mnie odsuwać – nawet Anka przestała odbierać moje telefony. W pracy wszyscy patrzyli na mnie z politowaniem albo ukradkiem szeptali za plecami.
Najgorsze było jednak to, co działo się w mojej rodzinie. Mama zadzwoniła do mnie po kilku tygodniach:
– Magda, co ty najlepszego zrobiłaś? Całe miasteczko już wie! Ojciec nie chce z tobą rozmawiać.
Czułam się jak wyklęta. Z dnia na dzień straciłam wszystko: męża, przyjaciół, rodzinę i poczucie własnej wartości. Michał szybko się ode mnie odsunął – okazało się, że miał narzeczoną i nie zamierzał dla mnie niczego zmieniać.
Przez kilka miesięcy żyłam jak cień samej siebie. Nie mogłam spać, nie miałam apetytu. Każdy dzień był walką o przetrwanie. Zaczęłam chodzić na terapię i powoli uczyć się żyć na nowo – bez iluzji i fałszywych przekonań o własnej wyjątkowości.
Czasem spotykam Pawła na ulicy – zawsze jest z tą swoją byłą żoną, teraz znów szczęśliwi razem. Patrzy na mnie obojętnie albo nawet z lekkim współczuciem. I wtedy myślę o tym wszystkim, co straciłam przez własną pychę i egoizm.
Czy naprawdę warto było igrać z uczuciami innych? Czy można być szczęśliwym kosztem czyjegoś cierpienia? Dziś wiem jedno: karma naprawdę wraca. I czasem boli bardziej niż moglibyśmy sobie wyobrazić.