Kiedy goście nie chcą wyjść: Wielkanoc, która rozdarła moją rodzinę
— Alżbeta, jeszcze tylko na chwilkę, przecież to rodzina! — głos teściowej przebił się przez gwar rozmów i śmiechów dobiegających z salonu. Stałam w kuchni, ściskając w dłoni kubek z zimną już herbatą. W powietrzu unosił się zapach żurku i pieczonej białej kiełbasy, ale ja czułam tylko narastającą frustrację.
Wszystko zaczęło się w Wielką Sobotę. Miałam nadzieję na spokojne święta: ja, mój mąż Tomek, nasza córka Zosia i teściowa, która od lat spędzała z nami święta. Jednak tego roku postanowiła zaprosić swoich kuzynów z Lublina — państwa Nowaków. „Przyjadą tylko na śniadanie wielkanocne” — zapewniała. Zgodziłam się niechętnie, bo wiedziałam, że nasz dwupokojowy blok nie jest miejscem na wielkie zjazdy rodzinne.
Gdy Nowakowie przyjechali, od razu poczułam się jak gość we własnym domu. Pani Halina rozsiadła się w moim ulubionym fotelu, pan Marian rozłożył swoje rzeczy na stole w salonie. Ich syn, Paweł, od razu podłączył laptopa do naszego telewizora i zaczął grać w gry komputerowe, nie pytając nikogo o zgodę. Teściowa była zachwycona: „Wreszcie dom pełen ludzi!”
Śniadanie wielkanocne przeciągnęło się do późnego popołudnia. Rozmowy były coraz głośniejsze, kieliszki coraz częściej napełniane. Kiedy zaproponowałam kawę na zakończenie spotkania, pani Halina uśmiechnęła się szeroko: — Alżbetko, a może zostaniemy jeszcze na kolację? Tak dobrze się tu czujemy!
Spojrzałam na Tomka, ale on tylko wzruszył ramionami. — Przecież to święta — mruknął pod nosem.
Z kolacji zrobiła się nocleg. Goście rozłożyli się na kanapie i materacu w pokoju Zosi. Moja córka musiała spać ze mną i Tomkiem w naszym małym łóżku. Tej nocy nie zmrużyłam oka — słyszałam chrapanie pana Mariana i ciche szepty teściowej z Haliną.
Następnego dnia sytuacja tylko się pogorszyła. Nowakowie zaczęli traktować nasz dom jak hotel: brali prysznic bez pytania, zostawiali brudne naczynia w zlewie, a Paweł przyniósł sobie pizzę do salonu, zostawiając po niej tłuste pudełko na stole. Teściowa była wniebowzięta: — Wreszcie rodzina razem! — powtarzała co chwilę.
Próbowałam rozmawiać z Tomkiem:
— Tomek, ile to jeszcze potrwa? Przecież nie możemy tak żyć!
— Daj spokój, to tylko kilka dni. Mama będzie miała wspomnienia.
— A my? My też mamy prawo do spokoju!
Czułam się coraz bardziej osaczona. Zosia zaczęła płakać wieczorami, bo tęskniła za swoim pokojem i zabawkami. Ja chodziłam po domu jak cień, sprzątając po wszystkich i gotując kolejne posiłki.
Trzeciego dnia nie wytrzymałam. Kiedy zobaczyłam panią Halinę przeszukującą moją szafkę z kosmetykami w łazience, wybuchłam:
— Przepraszam bardzo, ale czy mogłaby pani nie grzebać w moich rzeczach?
Halina spojrzała na mnie zaskoczona:
— Oj Alżbetko, nie przesadzaj! Jesteśmy jak jedna wielka rodzina!
— Ale to jest mój dom! — głos mi zadrżał.
Teściowa natychmiast stanęła po stronie gości:
— Alżbeta, nie bądź taka zasadnicza! Trochę gościnności!
— Gościnność nie oznacza braku szacunku do gospodarzy! — odpowiedziałam drżącym głosem.
Wybuchła awantura. Pan Marian zaczął krzyczeć, że „dzisiejsza młodzież nie zna tradycji”, a Paweł rzucił laptopem na kanapę i wyszedł obrażony na balkon. Tomek próbował wszystkich uspokoić, ale było już za późno.
Wieczorem usiedliśmy z Tomkiem w kuchni. Byłam wykończona.
— Tomek, ja tak dłużej nie mogę. Albo oni wyjadą jutro rano, albo ja zabieram Zosię i jadę do mojej mamy.
Tomek milczał długo.
— Masz rację — powiedział w końcu cicho.
Następnego dnia przy śniadaniu powiedział stanowczo:
— Mamo, Halino, Marianie… bardzo was prosimy o wyrozumiałość, ale musimy wrócić do normalności. Zosia potrzebuje swojego pokoju, a Alżbeta odpoczynku.
Teściowa spojrzała na mnie z wyrzutem:
— Tak ci przeszkadza moja rodzina?
— Przeszkadza mi brak szacunku do naszego domu — odpowiedziałam spokojnie.
Goście spakowali się w milczeniu. Po ich wyjeździe dom wydawał się pusty i cichy jak nigdy wcześniej. Zosia rzuciła mi się na szyję:
— Mamo, już nigdy nie chcę oddawać mojego pokoju!
Tomek przez kilka dni chodził przygaszony. Teściowa przestała ze mną rozmawiać — przez długie tygodnie czułam jej chłód i dystans.
Dziś już wiem, że czasem trzeba postawić granice nawet najbliższym. Ale czy to znaczy, że rodzina zawsze powinna być na pierwszym miejscu? Czy warto poświęcać własny spokój dla cudzych wspomnień? Ciekawa jestem Waszych doświadczeń…