Kiedy matczyna miłość rani – Moja walka o miejsce w rodzinie męża
– Znowu? – wyszeptałam, patrząc na stół pełen potraw, które przygotowała teściowa. Wszystko, co lubiła Ania, moja szwagierka: pierogi z kapustą i grzybami, sernik z rodzynkami, barszcz czerwony. Ani śladu moich ulubionych dań. Michał ścisnął mnie za rękę pod stołem, jakby chciał powiedzieć: „Wytrzymaj jeszcze trochę”.
– Agnieszko, może podasz Ani kompot? – głos teściowej był chłodny, a spojrzenie przeszywające. – Ona tak lubi, jak jest z lodem.
Zacisnęłam zęby i wstałam od stołu. W kuchni czułam, jak łzy napływają mi do oczu. Ile jeszcze razy będę musiała udawać, że wszystko jest w porządku? Ile razy jeszcze usłyszę: „Ania to, Ania tamto”? Przecież to ja jestem żoną jej syna. To ja staram się, by rodzina trzymała się razem.
Wróciłam do pokoju z kompotem. Ania uśmiechnęła się do mnie szeroko, jakby nie zauważała napięcia. Może naprawdę nie widziała? A może po prostu nie chciała widzieć?
Po obiedzie Michał próbował rozładować atmosferę:
– Mamo, Agnieszka upiekła wczoraj świetny chleb. Może spróbujesz?
Teściowa spojrzała na mnie z pobłażaniem:
– Dziękuję, Michałku. Ja wolę ten z piekarni. Wiesz przecież.
Czułam się niewidzialna. Każda moja próba zbliżenia się do rodziny Michała kończyła się porażką. Nawet kiedy urodził się nasz syn, Kuba, teściowa nie kryła rozczarowania:
– Szkoda, że nie dziewczynka. Dziewczynki są takie wdzięczne.
Michał widział, co się dzieje. Próbował rozmawiać z matką, ale ona zawsze miała gotową odpowiedź:
– Ja tylko chcę dobrze dla was wszystkich. Ania ma trudniej w życiu, muszę jej pomagać.
A ja? Czy ktoś widział mój wysiłek? Moje łzy po nocach? Mój strach przed każdą rodzinną uroczystością?
Pamiętam jeden wieczór szczególnie wyraźnie. Siedziałam na balkonie naszego mieszkania w bloku na warszawskim Ursynowie. Michał wyszedł do mnie z kubkiem herbaty.
– Nie wiem już, co robić – powiedziałam cicho. – Czuję się jak intruz we własnej rodzinie.
Michał objął mnie mocno:
– Dla mnie jesteś najważniejsza. Ale wiem, że to nie wystarcza.
Wtedy po raz pierwszy pomyślałam o wyjeździe. O tym, by odciąć się od tej toksycznej atmosfery. Ale przecież nie mogłam zabrać Michała od jego rodziny. Nie chciałam być tą złą.
Z czasem zaczęłam unikać spotkań rodzinnych. Zawsze miałam wymówkę: praca, choroba Kuby, zmęczenie. Michał jeździł sam do rodziców coraz częściej. Widziałam w jego oczach smutek i poczucie winy.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie Ania:
– Agnieszko, czy możemy się spotkać? Chciałabym pogadać.
Byłam zaskoczona. Zgodziłam się niechętnie.
Spotkałyśmy się w kawiarni na Mokotowie. Ania wyglądała na zmieszaną.
– Wiem, że mama cię rani – zaczęła niepewnie. – Ale ona taka już jest… Ja też czasem mam jej dość.
Patrzyłam na nią zdziwiona.
– Naprawdę? Przecież zawsze cię faworyzuje.
Ania spuściła wzrok:
– Może i tak… Ale to też ciężar. Muszę spełniać jej oczekiwania. Nigdy nie mogę być sobą.
Wróciłam do domu z mętlikiem w głowie. Czy naprawdę wszyscy byliśmy ofiarami tej sytuacji?
Kilka tygodni później teściowa trafiła do szpitala po udarze. Michał był przy niej codziennie. Ja odwiedziłam ją raz – leżała blada i słaba, patrzyła na mnie bez wyrazu.
– Przepraszam – wyszeptała nagle. – Nie umiałam cię zaakceptować.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Łzy same popłynęły mi po policzkach.
Po jej śmierci rodzina rozpadła się jeszcze bardziej. Ania wyjechała za granicę, Michał zamknął się w sobie. Ja próbowałam poskładać wszystko na nowo – dla Kuby, dla nas.
Czasem myślę: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy gdybym była bardziej cierpliwa albo bardziej stanowcza, wszystko potoczyłoby się inaczej?
A może są sytuacje, których nie da się naprawić samą miłością?
Czy ktoś z was też czuł się kiedyś obcy w rodzinie, która powinna być domem?