Kiedy mąż mnie zdradził podczas porodu: Moja walka o szacunek i miłość w polskiej rodzinie
— Gdzie jesteś, Paweł? — wyszeptałam przez łzy, ściskając telefon w spoconej dłoni. Skurcz przeszył moje ciało jak błyskawica. Była druga w nocy, sala porodowa pachniała środkiem dezynfekującym i strachem. Położna spojrzała na mnie z troską, ale ja czułam się kompletnie sama. Paweł obiecał, że będzie przy mnie. Przysięgał, że nie zostawi mnie ani na chwilę. A jednak jego telefon milczał.
Jeszcze kilka godzin wcześniej siedział obok mnie na kanapie w naszym mieszkaniu na warszawskim Ursynowie. — Kochanie, damy radę. Będę z tobą do końca — mówił, głaszcząc mnie po włosach. Wierzyłam mu. Wierzyłam w nas. Ale kiedy zaczęły się skurcze i powiedziałam, że musimy jechać do szpitala, nagle zrobił się nerwowy. — Muszę jeszcze coś załatwić w pracy — rzucił wymijająco i wyszedł na balkon zadzwonić do kogoś.
Teraz, leżąc na szpitalnym łóżku, czułam jakby ktoś wyciągnął mi serce z piersi. Położna próbowała mnie pocieszyć: — Może zaraz przyjedzie, proszę się nie martwić. Ale ja już wiedziałam. Coś było nie tak.
Poród trwał godzinami. Krzyczałam z bólu i rozpaczy. W końcu, gdy usłyszałam pierwszy płacz mojego synka, łzy popłynęły mi po policzkach — łzy szczęścia i żalu jednocześnie. Spojrzałam na niego i poczułam miłość tak wielką, że aż zabrakło mi tchu. Ale zaraz potem wróciła pustka. Paweł nie przyszedł. Nie zadzwonił.
Dopiero rano odebrałam od niego wiadomość: „Przepraszam, nie mogłem przyjechać. Coś mi wypadło”. Zamarłam. Coś mu wypadło? W tej najważniejszej chwili naszego życia?
Moja mama przyjechała do szpitala z bukietem róż i łzami w oczach. — Córeczko, jesteś taka dzielna — szeptała, tuląc mnie i wnuka. Ale ja czułam się jakby ktoś mnie okradł z radości macierzyństwa.
Po powrocie do domu Paweł był dziwnie nieobecny. Unikał mojego wzroku, tłumaczył się pracą i zmęczeniem. Kiedy próbowałam rozmawiać o porodzie, ucinał temat: — Daj spokój, już po wszystkim.
Ale ja nie mogłam przestać myśleć o tej nocy. Zaczęłam podejrzewać, że coś przede mną ukrywa. Pewnego wieczoru, gdy usypiałam synka, usłyszałam jego szept przez telefon: — Kochanie, nie mogłem się wyrwać… Tak, ona jeszcze nic nie wie.
Serce mi zamarło. Poczułam się jak bohaterka taniego serialu, ale to była moja rzeczywistość.
Następnego dnia postanowiłam skonfrontować Pawła.
— Z kim rozmawiałeś w nocy mojego porodu? — zapytałam prosto z mostu.
Zbladł.
— Z pracy… — zaczął się jąkać.
— Nie kłam! Słyszałam cię! — krzyknęłam przez łzy.
Wtedy wyznał prawdę. Od kilku miesięcy miał romans z koleżanką z biura. To do niej pojechał tamtej nocy.
Ziemia usunęła mi się spod nóg. Przez chwilę miałam ochotę uciec z dzieckiem gdzieś daleko, byle nie widzieć jego twarzy.
— Przepraszam… To był błąd… Nie chciałem cię ranić… — powtarzał jak katarynka.
Przez kolejne dni żyłam jak w transie. Mama próbowała mnie pocieszać:
— Musisz być silna dla synka. Nie pozwól mu odebrać ci szczęścia.
Ale jak być szczęśliwą, kiedy człowiek, któremu ufałaś najbardziej na świecie, zdradził cię w najważniejszym momencie życia?
Rodzina Pawła udawała, że nic się nie stało. Teściowa przynosiła zupki i pytała tylko o wnuka:
— Pawełek taki zmęczony ostatnio… Dużo pracuje…
Czułam się niewidzialna.
W końcu przyszedł dzień, kiedy spojrzałam w lustro i zobaczyłam kobietę złamaną, ale nie pokonaną. Postanowiłam zawalczyć o siebie i o swoje dziecko.
Zaczęłam chodzić na terapię. Rozmawiałam z psychologiem o bólu zdrady i samotności. O tym, jak trudno jest być matką bez wsparcia męża. O tym, jak bardzo boję się przyszłości.
Paweł próbował wrócić do domu:
— Daj mi szansę… Zmieniam się dla was…
Ale ja już wiedziałam, że nie chcę żyć w kłamstwie.
Pewnego wieczoru usiadłam przy stole z rodzicami i powiedziałam:
— Rozwodzę się z Pawłem.
Mama rozpłakała się ze wzruszenia i ulgi:
— Jesteś silniejsza niż myślisz.
Tata przytulił mnie bez słowa.
Przez kolejne miesiące uczyłam się żyć na nowo. Każdy dzień był walką — ze zmęczeniem, samotnością i lękiem o przyszłość synka. Ale też odkrywałam w sobie siłę, której wcześniej nie znałam.
Z czasem zaczęłam spotykać się z innymi samotnymi matkami na spacerach po parku. Rozmawiałyśmy o wszystkim: o dzieciach, o zdradach, o marzeniach i straconych złudzeniach.
Pewnego dnia jedna z nich powiedziała:
— Najważniejsze to nie stracić siebie.
I wtedy zrozumiałam: jestem kimś więcej niż tylko żoną czy matką. Jestem kobietą wartą szacunku i miłości.
Dziś patrzę na mojego synka i wiem, że przeszłam przez piekło po to, by nauczyć się kochać siebie na nowo.
Czy warto było zaufać komuś bezgranicznie? Czy można jeszcze uwierzyć w miłość po takiej zdradzie? Może właśnie wtedy rodzi się prawdziwa siła kobiety?