Kiedy moja córka zniknęła w swoim nowym życiu
– Aniu, czy mogłabyś zadzwonić do mnie chociaż raz w tygodniu? – mój głos drżał, choć starałam się brzmieć spokojnie. Po drugiej stronie słyszałam tylko ciszę, a potem cichy, zniecierpliwiony oddech mojej córki.
– Mamo, przecież wiesz, jak bardzo jestem teraz zajęta. Praca, dom, Krzysiek… Po prostu nie mam czasu na pogaduszki – odpowiedziała, a ja poczułam, jakby ktoś ścisnął mnie za gardło.
Jeszcze rok temu Ania była moją najlepszą przyjaciółką. Rozmawiałyśmy codziennie – o wszystkim i o niczym. O jej studiach na Uniwersytecie Warszawskim, o moich problemach w pracy w bibliotece, o tym, co ugotować na obiad. Nawet kiedy się kłóciłyśmy, wiedziałam, że jestem dla niej ważna. Wszystko zmieniło się, gdy poznała Krzyśka.
Pamiętam ten dzień jak dziś. Siedziałyśmy przy kuchennym stole, a ona z błyszczącymi oczami opowiadała mi o nowym chłopaku. „Mamo, on jest taki inny niż wszyscy!” – mówiła z entuzjazmem. Uśmiechałam się wtedy, choć w środku czułam niepokój. Może to matczyna intuicja? Może po prostu bałam się, że ktoś mi ją zabierze?
Ślub był piękny. Ania wyglądała jak księżniczka w białej sukni, a Krzysiek nie spuszczał z niej wzroku. Wszyscy byli szczęśliwi – oprócz mnie. Czułam się jak widz na własnym przedstawieniu. Moja córka zaczęła nowy rozdział życia, a ja… ja zostałam sama.
Na początku próbowałam nie przeszkadzać. Dzwoniłam raz na kilka dni, wysyłałam wiadomości. Często nie odpowiadała albo pisała krótkie „wszystko ok”. Gdy pytałam, czy mogę ją odwiedzić w ich nowym mieszkaniu na Ursynowie, zawsze miała wymówkę: „Mamo, mamy remont”, „Mamo, Krzysiek jest chory”, „Mamo, może innym razem”.
Z czasem zaczęłam zauważać coś jeszcze. Kiedy już udało mi się do niej dodzwonić, słyszałam w tle głos teściowej – pani Haliny. „Aniu, obiad stygnie!”, „Aniu, pomóż mi z praniem!”. Zawsze była tam pierwsza. Zawsze miała dla Ani czas i miejsce przy stole. Ja miałam tylko telefon i coraz krótsze rozmowy.
Pewnego dnia zebrałam się na odwagę i pojechałam do nich bez zapowiedzi. Stałam pod drzwiami z ciastem drożdżowym – tym samym, które Ania uwielbiała jako dziecko. Drzwi otworzył Krzysiek.
– O, dzień dobry pani Zofio… Ania jest zajęta z mamą – powiedział chłodno i nawet nie zaprosił mnie do środka.
Stałam tam chwilę jak głupia, słysząc śmiech i rozmowy zza drzwi. Wróciłam do domu z ciastem i łzami w oczach. Przez całą noc nie mogłam zasnąć. W głowie kłębiły mi się pytania: Co zrobiłam nie tak? Dlaczego moja córka wybrała tamtą rodzinę? Czy naprawdę już mnie nie potrzebuje?
Zaczęłam zamykać się w sobie. Praca w bibliotece przestała mnie cieszyć. Książki, które kiedyś były moim oknem na świat, teraz przypominały mi tylko o samotności. Koleżanki pytały: „Co u Ani?”, a ja odpowiadałam wymijająco: „Dobrze, bardzo szczęśliwa”.
W święta Bożego Narodzenia zadzwoniła do mnie dopiero w drugi dzień świąt.
– Mamo, przepraszam, ale byliśmy u Krzyśka rodziców…
– Rozumiem – odpowiedziałam cicho.
– Może spotkamy się po Nowym Roku?
– Może…
Położyłam słuchawkę i rozpłakałam się jak dziecko.
W styczniu zachorowałam na grypę. Leżałam sama w łóżku przez tydzień. Nikt nie zadzwonił, nikt nie zapukał do drzwi. Nawet Ania nie wiedziała – nie chciałam jej martwić. Ale prawda była taka, że nie chciałam już nikogo martwić swoim istnieniem.
Któregoś dnia spotkałam na klatce sąsiadkę panią Jadwigę.
– Pani Zosiu, czemu pani taka smutna? – zapytała troskliwie.
– Wie pani… czasem mam wrażenie, że już nikogo nie obchodzę – odpowiedziałam szczerze.
Pani Jadwiga poklepała mnie po ramieniu.
– Dzieci mają swoje życie… Ale proszę pamiętać: matka zawsze zostaje matką.
Te słowa długo dźwięczały mi w uszach.
Postanowiłam napisać Ani list. Prawdziwy list – na papierze, własnoręcznie podpisany. Pisałam go całą noc:
„Kochana Aniu,
Nie wiem, czy jeszcze jestem dla Ciebie ważna. Tęsknię za Tobą każdego dnia. Chciałabym znów usłyszeć Twój śmiech w naszym domu, poczuć Twój zapach w kuchni po szkole… Wiem, że masz nowe życie i nową rodzinę. Ale ja nadal jestem Twoją mamą i zawsze będę Cię kochać.
Twoja Mama”
Wysłałam list i czekałam na odpowiedź jak na cud.
Minął tydzień… dwa… W końcu zadzwoniła.
– Mamo… dostałam Twój list – jej głos był cichy i drżący.
– Tak?
– Przepraszam… Nie wiedziałam, że tak się czujesz…
– Nie musisz przepraszać – przerwałam jej szybko. – Chciałabym tylko czasem być częścią Twojego życia.
Po tej rozmowie coś się zmieniło. Ania zaczęła dzwonić częściej – czasem nawet bez powodu. Zaprosiła mnie na obiad do siebie. Poznałam lepiej Krzyśka i nawet panią Halinę – okazało się, że ona też czuje się czasem samotna w tym wielkim mieście.
Nie wszystko wróciło do dawnego stanu – bo przecież życie nigdy nie wraca do tego samego miejsca. Ale nauczyłyśmy się z Anią rozmawiać o swoich uczuciach bez lęku i pretensji.
Czasem patrzę na stare zdjęcia i zastanawiam się: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy każda matka musi kiedyś pogodzić się z tym, że jej dziecko odchodzi?
A Wy? Czy też czuliście kiedyś taką pustkę po kimś bliskim? Jak sobie z tym radzicie?