Kiedy telefon dzwoni i boli: Historia matki z Wrocławia i jej oddalonej córki

– Znowu dzwoni – szepczę do siebie, patrząc na migający ekran telefonu. „Magda”. Moja córka. Kiedyś jej imię wywoływało we mnie ciepło, teraz czuję tylko ścisk w żołądku. Odbieram, zanim zdążę się rozmyślić.

– Mamo, możesz mi przelać pięćset złotych? – jej głos jest szybki, spięty, jakby bała się, że odmówię. – Mam zaległość za mieszkanie. Wiem, że już ostatnio… Ale przysięgam, to ostatni raz.

Zamykam oczy. Słyszę w kuchni stukot naczyń – Marek, mój mąż, udaje, że nie słyszy rozmowy. Ale wiem, że słyszy każde słowo. Ostatnio coraz częściej milczymy razem.

– Magda… – zaczynam ostrożnie. – Już tyle razy ci pomagałam. My też mamy rachunki, tata jest po operacji…

– Wiem! – przerywa mi gwałtownie. – Ale przecież zawsze mówiliście, że rodzina jest najważniejsza! Że mogę na was liczyć!

Czuję łzy pod powiekami. Przecież to prawda. Ale czy rodzina to tylko dawanie pieniędzy? Czy miłość matki mierzy się przelewami?

– Przeleję ci – mówię cicho. – Ale musimy porozmawiać…

– Nie teraz, mamo. Spieszę się na zajęcia. Kocham cię! – i już jej nie ma.

Odkładam telefon na stół i przez chwilę patrzę w okno. Za szybą szary listopad rozlewa się nad Wrocławiem. Kiedyś Magda biegała po tym podwórku w różowych kaloszach, śmiała się do mnie przez szybę. Teraz mieszka w Warszawie, studiuje psychologię. Jest dorosła. A ja czuję się coraz bardziej niepotrzebna.

Marek wchodzi do pokoju, ociera ręce o fartuch.

– Znowu prosiła?

Kiwnęłam głową.

– Ile tym razem?

– Pięćset złotych.

Westchnął ciężko.

– Anna… My też mamy swoje granice.

Wiem o tym. Odkąd Marek zachorował na serce, liczymy każdą złotówkę. Ja pracuję w bibliotece, on jest na rencie. Nie żyjemy źle, ale nie możemy sobie pozwolić na wszystko.

Wieczorem długo nie mogę zasnąć. W głowie kłębią mi się wspomnienia: pierwsze kroki Magdy, jej płacz po rozbitym kolanie, wspólne pieczenie pierników przed świętami… Kiedy to wszystko zaczęło się psuć? Czy wtedy, gdy wyjechała na studia? Czy może wcześniej?

Następnego dnia dzwoni moja siostra, Basia.

– Anka, musisz postawić granicę – mówi stanowczo. – Magda musi nauczyć się odpowiedzialności.

– Ale jak mam odmówić własnemu dziecku? – pytam bezradnie.

– A jak długo jeszcze dasz radę ją ratować? Przecież ona nie utonie, jeśli raz poczuje dno pod nogami.

Zawieszam się na chwilę. Basia zawsze była twardsza ode mnie. Jej syn sam zarabia na siebie od liceum. Może powinnam być bardziej stanowcza?

Wieczorem próbuję zadzwonić do Magdy. Nie odbiera. Piszę SMS-a: „Magda, musimy poważnie porozmawiać”. Odpowiedź przychodzi dopiero po dwóch dniach: „Mamo, mam dużo nauki. Odezwę się później”.

Czuję się jak intruz w życiu własnego dziecka.

W pracy koleżanka opowiada o swojej córce:

– Ola przyjeżdża w weekendy pomagać w domu. Czasem nawet ugotuje obiad! – śmieje się.

Uśmiecham się blado. Nie pamiętam, kiedy Magda ostatni raz była w domu. Na święta zawsze coś wypada: praca dorywcza, kolokwium, wyjazd ze znajomymi…

W sobotę Marek proponuje spacer nad Odrą.

– Musimy żyć swoim życiem – mówi cicho. – Magda jest dorosła. Może czas przestać ją ratować?

Patrzę na niego bezradnie.

– Ale jeśli jej nie pomogę… Jeśli coś jej się stanie?

Marek bierze mnie za rękę.

– Musisz jej zaufać. I sobie też.

Wieczorem długo siedzę przy oknie. Piszę list do Magdy:

„Córeczko,
Nie wiem, kiedy zaczęłyśmy się od siebie oddalać. Tęsknię za tobą każdego dnia. Chciałabym znów być dla ciebie kimś więcej niż tylko bankomatem. Proszę cię – przyjedź do domu na weekend. Porozmawiajmy.”

Nie wysyłam listu. Boję się jej reakcji.

Kilka dni później dostaję maila od Magdy:

„Mamo,
Wiem, że jesteś zła. Przepraszam za wszystko. Mam dużo stresu na studiach i czasem nie radzę sobie z pieniędzmi… Ale naprawdę próbuję stanąć na nogi. Kocham was.”

Czytam ten mail kilka razy. Płaczę długo i cicho.

W niedzielę dzwoni Magda.

– Mamo…
Jej głos jest cichy, niepewny.
– Przyjadę na weekend. Pogadamy?

Serce mi skacze do gardła.

– Oczywiście! – mówię zbyt szybko.

Przez cały tydzień sprzątam dom, piekę jej ulubione ciasto z jabłkami. Marek udaje obojętność, ale widzę po nim nerwowość.

Magda przyjeżdża w piątek wieczorem. Wygląda na zmęczoną i chudszą niż zwykle.

– Cześć, mamo…
Przytulam ją mocno i czuję znajomy zapach szamponu z dzieciństwa.

Wieczorem siadamy przy stole.

– Magda… Musimy ustalić zasady – zaczynam ostrożnie.
– Nie możemy ci ciągle pomagać finansowo. Musisz nauczyć się planować wydatki.

Magda spuszcza wzrok.
– Wiem… Przepraszam was za wszystko. Czasem czuję się taka samotna w tej Warszawie…

Patrzę na nią ze ściśniętym sercem.
– Dlaczego nigdy mi o tym nie mówiłaś?

Wzrusza ramionami.
– Bałam się was rozczarować…

Marek kładzie jej rękę na ramieniu.
– Jesteśmy twoją rodziną. Ale musisz też nauczyć się być dorosła.

Rozmawiamy długo w noc: o strachu przed dorosłością, o presji studiów, o tym, jak bardzo wszyscy tęsknimy za sobą nawzajem.

Kiedy Magda wyjeżdża w niedzielę wieczorem, czuję ulgę i smutek jednocześnie. Może coś się zmieniło? Może nie będziemy już tylko bankomatem?

Patrzę przez okno na pustą ulicę i pytam siebie: czy można nauczyć dziecko odpowiedzialności bez utraty miłości? Czy można być dobrą matką i jednocześnie postawić granice? Co wy o tym myślicie?