Kiedy teściowa staje się największym zagrożeniem w domu – historia Weroniki

Stałam przy oknie, z dłonią zaciśniętą na firance, jakby ta cienka tkanina mogła mnie ochronić przed tym, co właśnie się wydarzyło. W korytarzu, na zimnych kafelkach, leżał wieniec. Prawdziwy, żałobny, z czarną wstążką. Na niej – moje imię: WERONIKA. Bez podpisu. Bez kartki. Tylko cisza i zimny mrok w pudełku. Bartosz nawet się nie zdziwił. Wzruszył ramionami, jakby ktoś zostawił nam reklamę pizzy. – Może to pomyłka? – rzucił, nie patrząc mi w oczy.

Pomyłka. Słowo odbiło się echem w mojej głowie. Kto wysyła żałobny wieniec przez pomyłkę? Przez chwilę miałam ochotę krzyczeć, ale głos ugrzązł mi w gardle. Bartosz wrócił do swojego laptopa, jakby nic się nie stało. Ja stałam w miejscu, czując jak lodowaty strach pełznie mi po plecach.

Następnego dnia, kiedy wróciłam z pracy, wieniec już zniknął. Bartosz powiedział, że wyniósł go na śmietnik. – Nie ma sensu się tym przejmować, Weronika. Ludzie robią głupie żarty – powiedział, nie odrywając wzroku od ekranu. Ale ja wiedziałam, że to nie był żart. Od tygodni czułam się obserwowana. Ktoś dzwonił do mnie z zastrzeżonych numerów i milczał. W skrzynce na listy znajdowałam anonimowe kartki z dziwnymi cytatami o śmierci i przemijaniu. Bartosz zawsze powtarzał, że przesadzam.

Wieczorem zadzwoniła teściowa. – Weroniko, czy Bartosz jest w domu? – zapytała chłodnym tonem. – Tak, jest – odpowiedziałam, starając się brzmieć normalnie. – Dobrze. Chciałam tylko się upewnić – powiedziała i rozłączyła się bez słowa pożegnania. Zawsze była oschła, ale ostatnio jej zachowanie stało się jeszcze bardziej niepokojące. Od kiedy zamieszkaliśmy razem z Bartoszem, czułam, że jestem dla niej intruzem. W jej oczach nigdy nie byłam wystarczająco dobra dla jej syna.

Pewnej nocy obudził mnie hałas w kuchni. Zeszłam na dół i zobaczyłam teściową, która grzebała w mojej szafce z lekami. – Co pani tu robi? – zapytałam drżącym głosem. – Szukałam aspiryny. Bartosz mówił, że boli go głowa – odpowiedziała spokojnie, ale jej wzrok był zimny jak lód.

Od tego momentu zaczęłam wszystko notować. Każdy dziwny telefon, każdą kartkę, każdy niepokojący szczegół. Bartosz śmiał się ze mnie, mówił, że powinnam iść do psychologa. Ale ja czułam, że coś jest nie tak.

Pewnego popołudnia wróciłam do domu wcześniej. Usłyszałam rozmowę Bartosza z matką. – Ona nie pasuje do naszej rodziny – mówiła teściowa. – Zawsze byłaś dla mnie najważniejsza, mamo – odpowiedział Bartosz cicho. – Musisz coś z tym zrobić. Nie pozwolę, żeby ona zniszczyła ci życie – syknęła teściowa.

Wtedy wszystko stało się jasne. To ona była autorką tych wszystkich gróźb. To ona chciała mnie zastraszyć, wypchnąć z życia Bartosza. Przez chwilę miałam ochotę wejść do pokoju i wykrzyczeć jej wszystko w twarz, ale zabrakło mi odwagi. Zamiast tego zamknęłam się w łazience i płakałam do późnej nocy.

Następnego dnia postanowiłam porozmawiać z Bartoszem. – Twoja matka mnie nienawidzi. Wysyła mi groźby, straszy mnie. Nie mogę tak żyć – powiedziałam drżącym głosem. Bartosz spojrzał na mnie z irytacją. – Przesadzasz. Moja matka jest trudna, ale nie zrobiłaby czegoś takiego. Może powinnaś odpocząć? – rzucił bez cienia współczucia.

Czułam się jak w pułapce. Każdego dnia teściowa coraz bardziej przejmowała kontrolę nad naszym domem. Zmieniała ustawienie rzeczy w kuchni, wyrzucała moje kosmetyki do kosza, przestawiała meble w salonie. Bartosz nie reagował. Był jak zahipnotyzowany. Zaczęłam mieć wrażenie, że jestem niewidzialna.

Pewnej nocy usłyszałam, jak teściowa rozmawia przez telefon w swoim pokoju. – Ona nie wytrzyma długo. Już zaczyna wariować – śmiała się cicho. – Bartosz jest mój. Zawsze był i będzie.

To był moment przełomowy. Spakowałam walizkę i pojechałam do mojej przyjaciółki, Magdy. Opowiedziałam jej wszystko. Magda spojrzała na mnie poważnie. – Weronika, musisz się bronić. To przemoc psychiczna. Nie możesz pozwolić, żeby ona cię zniszczyła.

Zadzwoniłam do Bartosza. – Nie wrócę do domu, dopóki twoja matka tam mieszka. Albo ona, albo ja – powiedziałam stanowczo. Bartosz milczał przez chwilę. – Przesadzasz. Ale jeśli tak chcesz…

Minęły dwa tygodnie. Bartosz nie zadzwonił ani razu. Teściowa przysłała mi SMS-a: „Dobrze, że się poddałaś. Bartosz jest szczęśliwy beze mnie”.

Siedzę teraz przy oknie u Magdy i patrzę na światła miasta. Zastanawiam się, jak to możliwe, że jedna osoba może zniszczyć czyjeś życie tak skutecznie i bezkarnie. Czy naprawdę byłam aż tak słaba? Czy mogłam zrobić coś inaczej? A może to Bartosz był zawsze po jej stronie?

Czasem myślę, że najgorsze potwory nie kryją się pod łóżkiem ani w ciemnych zaułkach. Najgorsze potwory noszą znajome twarze i mieszkają tuż za ścianą. Czy ktoś z Was też kiedyś musiał wybrać między sobą a rodziną swojego partnera? Jak daleko można się posunąć w imię miłości?