Kiedy teściowa zabrała mi ostatni kubek: Mój dramatyczny bój o własne życie i rodzinę
— To jest mój kubek, mamo — powiedziałam cicho, patrząc jak pani Halina wyciąga rękę po ostatni naczynie z szafki. Moje dłonie drżały, a w gardle czułam gulę. — Twój? — jej głos był lodowaty. — W tym domu nie ma nic twojego, Marto. Wszystko jest nasze.
To był trzeci miesiąc po ślubie z Piotrem. Wprowadziliśmy się do jego rodzinnego domu w podwarszawskiej wsi, bo „tak będzie taniej i wygodniej”. Tak mówiła teściowa. Piotr powtarzał jej słowa jak mantrę, a ja, zakochana i naiwna, zgodziłam się. Od początku wiedziałam, że nie będzie łatwo, ale nie sądziłam, że będę musiała walczyć o każdy kawałek siebie.
Pierwsze tygodnie były pełne drobnych spięć. Pani Halina poprawiała wszystko: jak gotuję rosół („Za mało pietruszki!”), jak wieszam pranie („Nie tak się wiesza ręczniki!”), jak rozmawiam z Piotrem („Za głośno się śmiejesz!”). Każdego dnia czułam się coraz mniejsza. Nawet nasze łóżko — „To rodzinne łóżko, Marto. Tu spał Piotruś od dziecka.”
Piotr początkowo próbował mnie pocieszać:
— Daj jej czas, ona się przyzwyczai.
Ale czas mijał, a teściowa tylko zacieśniała pętlę kontroli.
Pewnego wieczoru, kiedy wróciłam z pracy, zobaczyłam, że moje rzeczy z łazienki zniknęły. Moje kosmetyki, szczoteczka do zębów — wszystko schowane w kartonie pod schodami.
— Po co ci tyle kremów? — zapytała teściowa z przekąsem. — Wystarczy jeden. I nie rozrzucaj swoich rzeczy po całym domu.
Czułam się jak intruz we własnym życiu. Zaczęłam unikać wspólnych posiłków, zamykałam się w pokoju, płakałam nocami w poduszkę. Piotr coraz częściej znikał u znajomych albo zostawał dłużej w pracy. Zostawałam sama z Haliną i jej chłodnym spojrzeniem.
Najgorszy był dzień, kiedy zabrała mi ostatni kubek — ten z napisem „Najlepsza żona”, który dostałam od mamy na ślub. Stał na półce, a ona bez słowa schowała go do szafki na strychu.
— Nie pasuje do reszty — rzuciła tylko.
Wtedy coś we mnie pękło.
Zadzwoniłam do mamy:
— Mamo, ja tu nie wytrzymam… Ona mnie niszczy…
Mama milczała przez chwilę.
— Marto, musisz postawić granice. Albo będziesz walczyć o siebie, albo stracisz wszystko.
Tej nocy długo nie spałam. Przewracałam się z boku na bok, słysząc za ścianą ciche kroki teściowej. W końcu wstałam i napisałam list do Piotra:
„Albo zaczniemy żyć na własnych zasadach, albo… nie dam rady.”
Rano usiadłam z nim przy stole.
— Piotrze, musimy porozmawiać. Twoja mama mnie nie akceptuje. Nie mogę tak żyć.
On spuścił wzrok.
— Przesadzasz…
— Nie! — przerwałam mu drżącym głosem. — To nie jest przesada. To jest moje życie! Nie mam tu nic swojego. Nawet kubka!
Wtedy weszła Halina.
— Co tu się dzieje?
— Mamo, proszę cię… — zaczął Piotr.
Ale ona już podniosła głos:
— Ja tu wszystko utrzymuję! Bez mojego domu byście sobie nie poradzili!
Wybiegłam z kuchni i zamknęłam się w łazience. Patrzyłam na swoje odbicie w lustrze i widziałam kobietę złamaną, przestraszoną, ale gdzieś głęboko tlił się bunt.
Następnego dnia spakowałam kilka rzeczy i pojechałam do rodziców. Piotr dzwonił, pisał SMS-y:
— Wróć… Porozmawiamy…
Ale ja wiedziałam, że jeśli wrócę bez zmian, to już nigdy nie będę sobą.
Po tygodniu spotkaliśmy się w kawiarni w mieście. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie jak obcy ludzie.
— Kocham cię — powiedział cicho Piotr. — Ale nie potrafię sprzeciwić się mamie…
Łzy napłynęły mi do oczu.
— A ja nie potrafię już żyć bez szacunku do siebie.
Minęły miesiące zanim Piotr zdecydował się wynająć mieszkanie w mieście. Przeprowadziliśmy się razem, choć relacje z jego matką już nigdy nie były takie same. Często myślę o tym kubku — był symbolem mojej walki o własną przestrzeń i godność.
Czasem pytam siebie: czy naprawdę trzeba było aż takiej burzy, by zawalczyć o siebie? Dlaczego tak trudno nam stawiać granice najbliższym? Czy Wy też mieliście odwagę powiedzieć „dość”?