Kiedy wróciłam do domu, w moim łóżku spał obcy: Opowieść z warszawskiego blokowiska
Drzwi do mieszkania zatrzasnęły się za mną z głuchym hukiem, a ja przez chwilę stałam w ciemnym przedpokoju, czując jak ciężar szpitalnej torby niemal wbija mi ramię w ziemię. Była pierwsza trzydzieści w nocy, a ja po czternastu godzinach na oddziale ratunkowym w Szpitalu Bródnowskim marzyłam tylko o jednym: o własnym łóżku. O świętym spokoju. O ciszy. Ale kiedy otworzyłam drzwi do sypialni, poczułam, jak serce podchodzi mi do gardła.
W moim łóżku spał ktoś obcy. Młody chłopak, może dwadzieścia parę lat, rozczochrane włosy, tatuaże na przedramionach, śmierdział piwem i potem. Spał na mojej poduszce, przykryty moją kołdrą, jakby to było jego miejsce od zawsze. Zamarłam. Przez sekundę miałam ochotę uciec z mieszkania albo zadzwonić na policję. Ale zamiast tego postanowiłam działać.
– Kim jesteś i co tu robisz?! – wycedziłam przez zęby, próbując brzmieć groźnie, choć głos mi drżał.
Chłopak poderwał się gwałtownie, zdezorientowany. Przez chwilę patrzył na mnie szeroko otwartymi oczami, potem zaczął nerwowo szukać swoich spodni.
– Przepraszam! Ja… Myślałem… – jąkał się.
– Co myślałeś? To jest moje mieszkanie! – krzyknęłam, czując jak narasta we mnie złość i bezradność.
– Znam Bartka… On mówił, że mogę tu przenocować… – wydukał w końcu.
Bartek. Mój młodszy brat. Oczywiście. Przez chwilę miałam ochotę rzucić czymś o ścianę. Bartek od miesięcy mieszkał u mnie, odkąd stracił pracę w magazynie i nie miał za co płacić za wynajem pokoju. Mama błagała mnie, żebym mu pomogła – „on zawsze miał trudniej niż ty, Karolina” – powtarzała. Ale teraz Bartek posunął się dalej: zaczął sprowadzać do mojego mieszkania obcych ludzi bez pytania.
Chłopak – później dowiedziałam się, że ma na imię Kuba – stał już w przedpokoju z butami w ręku.
– Lepiej pójdę… – mruknął cicho.
– Tak, to będzie najlepsze – odpowiedziałam lodowato i otworzyłam mu drzwi.
Kiedy zamknęły się za nim drzwi, osunęłam się na podłogę i rozpłakałam się z bezsilności. Byłam tak zmęczona, że nie miałam siły nawet się rozebrać.
Rano Bartek wrócił do domu z hukiem. Wszedł do kuchni z miną obrażonego dziecka.
– Co ty odwalasz? – rzuciłam zanim zdjął kurtkę.
Spojrzał na mnie z wyrzutem.
– Przecież to tylko Kuba. Nie miał gdzie spać.
– I dlatego pozwalasz mu spać w MOIM łóżku? Bez słowa?! Wiesz, że pracuję na noce! Muszę mieć gdzie odpocząć!
Wzruszył ramionami.
– I tak cię nigdy nie ma w domu.
Coś we mnie pękło. Wiedziałam, że ma rację – harowałam jak wół: żeby utrzymać to mieszkanie dla nas dwojga; żeby mama nie musiała się martwić; żeby Bartek miał gdzie mieszkać. A on? On tylko korzystał z tego wszystkiego i nawet nie próbował się odwdzięczyć.
Wybuchliśmy kłótnią. Bartek krzyczał, że zawsze muszę być idealna, że nigdy nie popełniam błędów i myślę, że jestem lepsza tylko dlatego, że skończyłam studia i mam „porządną” pracę. Ja wrzeszczałam, że czas najwyższy, żeby dorósł i zaczął odpowiadać za swoje życie; że nie będę jego niańką do końca świata.
Wtedy zadzwoniła mama. Usłyszała naszą kłótnię przez telefon i zaczęła płakać.
– Czy wy nie możecie się dogadać? Przecież mamy tylko siebie! – łkała do słuchawki.
Ale było już za późno. Bartek jeszcze tego samego wieczoru spakował plecak i wyszedł. Zostawił mi tylko SMS-a: „Już nie musisz się mną martwić”.
Przez kolejne tygodnie mieszkanie było ciche jak nigdy wcześniej. Brałam dodatkowe dyżury – byle tylko nie myśleć o tym wszystkim. Mama dzwoniła codziennie i prosiła, żebym spróbowała pogadać z Bartkiem, ale on nie odbierał telefonu ani nie odpisywał na wiadomości.
Pewnego wieczoru siedziałam przy kuchennym stole z kieliszkiem taniego wina, kiedy mama zadzwoniła znowu. Tym razem jej głos był cichy i zmęczony.
– Bartek zamieszkał u ojca – powiedziała szeptem.
Wiedziałam co to znaczy: ojciec po rozwodzie praktycznie się nami nie interesował; teraz Bartek wybrał jego zamiast mnie i mamy.
Czułam się zdradzona – przez Bartka, który odszedł bez słowa; przez mamę, która zawsze go faworyzowała; przez ojca, który nagle stał się dla niego „lepszym” rodzicem.
Nadszedł Boże Narodzenie. Mama próbowała nas zebrać razem na wigilię, ale Bartek nie przyszedł. Siedziałyśmy we dwie przy stole pełnym jedzenia i milczałyśmy przez większość wieczoru.
W styczniu mama niespodziewanie pojawiła się u mnie pod drzwiami – zapuchnięta od płaczu, z siatkami pełnymi jedzenia.
– Musisz mu wybaczyć – powiedziała cicho podczas rozpakowywania pierogów na blacie kuchennym.
– Dlaczego zawsze ja mam wybaczać? – zapytałam twardo.
Usiadła naprzeciwko mnie przy stole; wyglądała na starszą niż kiedykolwiek wcześniej.
– Bo ty jesteś silna – wyszeptała. – Bartek… on sobie bez ciebie nie radzi.
Poczułam jak łzy znów napływają mi do oczu – ze złości, bólu i zmęczenia.
– A kto zadba o mnie? – szepnęłam w odpowiedzi.
Mama tylko ścisnęła moją dłoń i nic nie odpowiedziała.
Minęły dwa lata od tamtej nocy, kiedy Kuba spał w moim łóżku. Z Bartkiem kontaktujemy się rzadko – kilka zdań o pogodzie albo pracy. Mama wciąż próbuje nas ściągnąć razem na niedzielny obiad; zawsze coś staje na przeszkodzie.
Czasem zastanawiam się: czy było warto? Czy powinnam była być bardziej cierpliwa wobec Bartka? A może dobrze zrobiłam, stawiając w końcu granice? Może w rodzinie nigdy nie ma prostych odpowiedzi…
A wy co byście zrobili? Czy naprawdę zawsze ten silniejszy musi wszystko znosić? Czy mamy prawo powiedzieć: dość?