„Mama wyzywa mnie z powodu tego, że nie pomagam jej w opiece nad chorym bratem”: Po ukończeniu liceum spakowałam swoje rzeczy i uciekłam z domu

— Ty bezduszna egoistko! — wrzasnęła mama przez telefon, a ja poczułam, jak drżą mi ręce. — Jak możesz zostawić własnego brata, kiedy on cię najbardziej potrzebuje? Co z ciebie za człowiek?

Nie odpowiedziałam. Siedziałam na podłodze w wynajętym pokoju na warszawskiej Pradze, patrząc na ekran telefonu, na którym pojawiały się kolejne wiadomości od niej. Każda bardziej jadowita od poprzedniej. „Życzę ci, żebyś zdechła tak samo jak on”, „Nie zasługujesz na nic dobrego”, „Jesteś przekleństwem tej rodziny”. Blokowałam numer za numerem, ale ona zawsze znajdowała sposób, by się ze mną skontaktować. Czasem pisała z numeru sąsiadki, czasem z telefonu ciotki. Treść była zawsze ta sama: przekleństwa, życzenia śmierci, wyrzuty.

Zamknęłam oczy i wróciłam myślami do tamtego dnia, kiedy po maturze spakowałam torbę i wyszłam z domu. Nie miałam planu. Po prostu wiedziałam, że jeśli zostanę choćby jeden dzień dłużej, rozpadnę się na kawałki.

Mój brat Bartek urodził się z dziecięcym porażeniem mózgowym. Od zawsze wymagał opieki — przewijania, karmienia, rehabilitacji. Mama rzuciła pracę i całe swoje życie podporządkowała jemu. Ojciec odszedł, gdy miałam dwanaście lat. Zostawił nas z długami i poczuciem winy, które mama chętnie przerzuciła na mnie.

— Gdybyś była lepszą córką, tata by nie odszedł — powtarzała mi niemal codziennie. — Gdybyś pomagała mi bardziej, Bartek byłby zdrowszy.

Przez lata próbowałam być tą lepszą córką. Wstawałam w nocy do Bartka, karmiłam go przez sondę, znosiłam jego napady płaczu i krzyku. Chodziłam do szkoły niewyspana, z podkrążonymi oczami. Nauczyciele pytali, czy wszystko w porządku. Kłamałam: „Tak, po prostu dużo się uczę”.

Wszystko zmieniło się po maturze. Mama zaczęła mówić wprost:

— Nie pójdziesz na studia. Zostaniesz w domu i będziesz mi pomagać. Ja już nie mam siły.

— Mamo, ja chcę studiować…

— A ja chcę mieć zdrowego syna! Ale nie mam! I co z tego? Życie to nie bajka! — krzyczała.

Pamiętam tamtą noc. Siedziałam przy łóżku Bartka, patrzyłam na jego drobną twarz i czułam tylko pustkę. Nie miałam już siły płakać. Wstałam rano, spakowałam kilka rzeczy do torby i wyszłam z domu bez słowa.

Przez pierwsze tygodnie spałam u koleżanki z liceum, Magdy. Jej rodzice byli zdziwieni moją obecnością, ale nie pytali o nic. Magda tylko raz zapytała:

— Co się stało?

— Musiałam uciec — odpowiedziałam cicho.

Znalazłam pracę w kawiarni na Mokotowie. Wynajęłam pokój w starej kamienicy. Każdego dnia budziłam się z poczuciem winy i strachu. Bałam się odbierać telefon, bałam się wracać do domu rodzinnego nawet myślami.

Mama nie dawała za wygraną. Pisała codziennie:

„Jesteś potworem.”
„Nie zasługujesz na życie.”
„Bartek przez ciebie cierpi.”

Czasem dzwoniła ciocia Iwona:

— Ola, twoja mama jest wykończona. Może byś wróciła chociaż na weekend?

— Ciociu… ja nie mogę…

— Wiem, że jest ciężko, ale ona naprawdę nie daje sobie rady.

— A ja? Ja też nie dawałam sobie rady przez tyle lat!

— Ola…

Rozłączałam się zawsze ze łzami w oczach.

W pracy byłam cicha i zamknięta w sobie. Klienci czasem pytali:

— Wszystko w porządku?

Uśmiechałam się sztucznie:

— Tak, dziękuję.

Wieczorami pisałam pamiętnik. Próbowałam poukładać sobie wszystko w głowie:

„Czy jestem złą córką? Czy naprawdę powinnam była zostać? Czy mam prawo do własnego życia?”

Czasem śniło mi się dzieciństwo — te nieliczne chwile, gdy mama jeszcze się uśmiechała, a tata zabierał nas na lody do parku Skaryszewskiego. Potem wszystko się rozpadło.

Po kilku miesiącach zaczęłam studia zaoczne na psychologii. Pracowałam coraz więcej, żeby opłacić czesne i wynajem pokoju. Poznałam Pawła — chłopaka z roku wyżej. Był czuły i wyrozumiały.

— Ola, musisz postawić granice — mówił mi często. — Twoja mama nie ma prawa cię tak traktować.

— Ale ona jest sama… Bartek jest coraz słabszy…

— To nie twoja wina.

Nie wierzyłam mu wtedy.

Pewnego dnia przyszła wiadomość od mamy: „Bartek trafił do szpitala. Jeśli masz choć trochę serca, przyjedź.”

Pojechałam. W szpitalu mama nawet na mnie nie spojrzała.

— Przyszłaś popatrzeć, jak twój brat umiera? — syknęła przez zaciśnięte zęby.

Bartek leżał nieprzytomny pod kroplówką. Usiadłam przy jego łóżku i trzymałam go za rękę przez całą noc.

Nad ranem mama przyszła do sali.

— Wyjdź stąd — powiedziała zimno. — Nie chcę cię tu widzieć.

Wyszłam bez słowa. Na korytarzu spotkałam pielęgniarkę.

— Pani brat bardzo panią lubi — powiedziała cicho. — Zawsze się uśmiechał, gdy pani przychodziła.

Poczułam łzy napływające do oczu.

Bartek zmarł dwa tygodnie później. Nie pojechałam na pogrzeb. Mama napisała mi wtedy najgorszą wiadomość ze wszystkich: „Mam nadzieję, że teraz też umrzesz.”

Przez kilka miesięcy żyłam jak w letargu. Praca, studia, dom — wszystko wydawało się bez sensu. Paweł próbował mnie wspierać:

— Ola, musisz zacząć żyć dla siebie.

Ale jak zacząć żyć dla siebie, kiedy całe życie słyszało się tylko wyrzuty?

Minął rok od śmierci Bartka. Mama przestała pisać — albo mnie zablokowała, albo po prostu już jej nie zależy.

Czasem myślę o niej: czy ona naprawdę mnie nienawidzi? Czy może nienawidzi siebie za to wszystko?

Dziś mam 22 lata i pierwszy raz od dawna czuję coś na kształt spokoju. Nadal boję się odbierać nieznane numery telefonów. Nadal budzę się czasem z poczuciem winy.

Ale uczę się żyć od nowa.

Czy można wybaczyć matce takie słowa? Czy można być dobrym człowiekiem mimo tego wszystkiego? Może ktoś z was zna odpowiedź…