„Mamo, nie znam cię” – Historia Barbary, która oddała wszystko dla syna, a została zapomniana
– Michał! Michał, poczekaj! – zawołałam, przeciskając się przez tłum w parku Saskim. Mój głos zadrżał, a serce waliło jak oszalałe. On nawet się nie odwrócił. Przeszedł obok mnie, jakbym była powietrzem. Jakbym była nikim. Zatrzymałam się, próbując złapać oddech. Widziałam tylko jego plecy, oddalające się coraz bardziej. Mój własny syn.
Jeszcze kilka lat temu byłam dla niego całym światem. Byłam tą, która tuliła go do snu, leczyła rozbite kolana i odganiała nocne koszmary. Byłam tą, która rezygnowała z własnych marzeń, by on mógł spełniać swoje. Teraz stałam wśród obcych ludzi, czując się bardziej samotna niż kiedykolwiek.
Wszystko zaczęło się zmieniać, gdy Michał poszedł do liceum. Zawsze był wrażliwym chłopcem, trochę zamkniętym w sobie, ale wtedy zaczął się oddalać. Najpierw przestał opowiadać mi o swoim dniu. Potem coraz częściej zamykał się w pokoju, słuchając muzyki, której nie rozumiałam. Próbowałam rozmawiać z nim, ale odpowiadał półsłówkami albo wcale. „Mamo, daj mi spokój” – słyszałam coraz częściej.
Mój mąż, Andrzej, nie pomagał. Pracował do późna, a kiedy wracał do domu, był zmęczony i rozdrażniony. „Daj mu czas. To tylko bunt nastolatka” – powtarzał. Ale ja czułam, że to coś więcej. Czułam, jakby między mną a Michałem wyrastał mur.
Pewnego wieczoru usłyszałam pod drzwiami jego pokoju cichy płacz. Chciałam wejść, przytulić go i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Ale on zamknął drzwi na klucz. „Nie teraz, mamo” – powiedział przez łzy. Stałam po drugiej stronie tych drzwi i płakałam razem z nim.
Z czasem Michał zaczął coraz częściej wychodzić z domu. Poznał nowych znajomych – ludzi, których nie znałam i którym nie ufałam. Zaczęły się wagary, kłamstwa i pierwsze poważne kłótnie. „Nie rozumiesz mnie!” – krzyczał podczas jednej z nich. „Nigdy mnie nie słuchałaś! Zawsze tylko twoje zasady!”
Zrobiło mi się wtedy tak strasznie przykro. Przecież wszystko robiłam dla niego. Odkąd się urodził, moje życie kręciło się wokół niego. Zrezygnowałam z pracy w teatrze, bo nie miałam z kim go zostawić. Moje koleżanki robiły kariery, podróżowały po świecie – ja zostawałam w domu i piekłam ciasta na szkolne kiermasze.
Kiedy Michał miał 17 lat, Andrzej odszedł do innej kobiety. Zostałam sama z synem i długami po kredycie na mieszkanie. Pracowałam na dwa etaty – rano sprzątałam biura, wieczorami dorabiałam jako kasjerka w sklepie spożywczym na Pradze. Wracałam do domu wykończona, ale zawsze starałam się znaleźć dla Michała choć chwilę.
Ale on coraz bardziej zamykał się w sobie. Zaczął unikać mnie nawet przy stole. Czasem wracał do domu nad ranem – czułam od niego alkohol i papierosy. Prosiłam go: „Michał, błagam cię…” Ale on patrzył na mnie pustym wzrokiem.
Pewnej nocy zadzwoniła do mnie policja – Michała zatrzymano za bójkę pod klubem na Nowym Świecie. Pojechałam po niego na komisariat z duszą na ramieniu. Siedział tam skulony na ławce, z rozciętą wargą i podbitym okiem.
– Mamo… przepraszam – wyszeptał wtedy.
Przytuliłam go mocno i płakałam razem z nim. Myślałam wtedy: może to będzie punkt zwrotny? Może teraz zaczniemy wszystko od nowa?
Ale nic się nie zmieniło. Michał skończył liceum z ledwością i wyprowadził się do dziewczyny poznanej przez internet. Przestał odbierać moje telefony, nie odpowiadał na wiadomości. Widziałam go tylko czasem przypadkiem – na ulicy albo właśnie w parku Saskim.
Dziś minął mnie jak obca osoba.
Stałam tam jeszcze długo po tym, jak zniknął za rogiem alei. Czułam się pusta i bezradna. Próbowałam sobie przypomnieć moment, w którym wszystko zaczęło się psuć – kiedy przestałam być dla niego ważna? Czy mogłam coś zrobić inaczej?
Wieczorem zadzwoniła do mnie sąsiadka z parteru.
– Pani Basiu, widziałam dziś pani syna w parku… – zaczęła niepewnie.
– Tak… – odpowiedziałam cicho.
– On chyba pani nie poznał?
– Chyba nie… – głos mi się załamał.
Położyłam słuchawkę i długo siedziałam w ciemności kuchni. Przeglądałam stare zdjęcia: Michał jako mały chłopiec na rowerku; Michał z pierwszym świadectwem; Michał przy choince… Na każdym zdjęciu uśmiechnięty i szczęśliwy.
A teraz? Czy naprawdę matczyna miłość nie wystarcza? Czy można kochać za bardzo? Czy poświęcenie zawsze prowadzi do samotności?
Czasem myślę o tym wszystkim i pytam siebie: czy gdybym była inna – mniej opiekuńcza, bardziej stanowcza albo bardziej wyrozumiała – czy wtedy Michał byłby dziś bliżej mnie? Czy można wychować dziecko tak, by nigdy nie stracić z nim kontaktu?
Może są rzeczy, których nigdy nie zrozumiem.
Patrzę przez okno na puste ulice Warszawy i zastanawiam się: ile jeszcze matek czeka dziś na telefon od swojego dziecka? Ile kobiet oddało wszystko dla rodziny i zostało zapomnianych?
Czy naprawdę zasłużyłam na to, by być dla własnego syna nikim?
Może kiedyś Michał wróci i powie: „Mamo, przepraszam”… Ale czy ja wtedy jeszcze będę umiała mu wybaczyć? Czy matczyna miłość ma granice? A może to właśnie ona jest największym przekleństwem?