„Masz już swoją rodzinę, Nataszo! Nie wracaj więcej!” – Powrót do domu, który wszystko zmienił
– Po co tu wracasz, Nataszo? – głos mamy przeszył ciszę jak nóż. Stałam w progu mieszkania na warszawskim Bródnie, z walizką w ręku, a serce waliło mi jak oszalałe. W powietrzu czuć było zapach starej kawy i niedawno pieczonego chleba, ale atmosfera była lodowata.
– Mamo… chciałam tylko… – zaczęłam niepewnie, ale przerwała mi ruchem ręki.
– Masz już swoją rodzinę! Nie wracaj więcej! – powiedziała twardo. Tata siedział przy stole, patrząc w okno. Nawet nie spojrzał w moją stronę.
Przez chwilę miałam wrażenie, że śnię. Przecież zawsze byłam tą „grzeczną córką”, która dzwoniła co niedzielę, przyjeżdżała na każde święta i pomagała w zakupach. Ale odkąd wyszłam za Michała i urodziłam Antka, coś się zmieniło. Mama coraz częściej mówiła o tym, że „teraz to już nie jestem ich”, że „mam swoje życie”.
Przyjechałam dziś, bo potrzebowałam wsparcia. Michał wyjechał służbowo do Gdańska, a ja po raz pierwszy od dawna poczułam się samotna. Chciałam poczuć się znów jak córka, a nie tylko matka i żona.
– Mamo, ja… – próbowałam jeszcze raz.
– Nie rozumiesz? – jej głos był ostry jak szkło. – Tu już nie ma dla ciebie miejsca. Masz swój dom, swoje obowiązki. My sobie radzimy.
Tata westchnął ciężko.
– Daj spokój, Marysiu… – mruknął cicho.
Ale mama była nieugięta. – Nie będziemy ci przeszkadzać w twoim nowym życiu. Zawsze narzekasz, że nie masz czasu. To po co teraz przyjeżdżasz?
Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Oparłam się o ścianę, próbując złapać oddech. W głowie kłębiły się wspomnienia: jak razem piekłyśmy szarlotkę na Wigilię, jak tata uczył mnie jeździć na rowerze po podwórku…
– Przepraszam – wyszeptałam i wybiegłam na klatkę schodową. Zostawiłam walizkę pod drzwiami. Nie miałam siły jej ciągnąć.
Na przystanku autobusowym zadzwonił telefon. Michał.
– Wszystko w porządku? – zapytał z troską.
– Tak… – skłamałam. – Po prostu… muszę wrócić do domu.
W autobusie patrzyłam przez okno na szare blokowisko. Czułam się jak dziecko, które zgubiło się na placu zabaw. Czy naprawdę już nie mam prawa wracać do rodziców? Czy bycie żoną i matką oznacza odcięcie pępowiny raz na zawsze?
Wieczorem Antek zasnął wtulony we mnie. Gładziłam jego włosy i myślałam o mamie. Czy ona też kiedyś tak się czuła? Czy jej matka też powiedziała jej kiedyś: „Nie wracaj więcej”? Może to jakiś przeklęty łańcuch pokoleniowy?
Następnego dnia zadzwoniła siostra, Kasia.
– Co się stało? Mama była cała roztrzęsiona po twojej wizycie.
– Powiedziała mi, żebym nie wracała…
– Wiesz jaka ona jest… Odkąd babcia umarła, wszystko ją drażni. Ale ty też nie możesz ciągle oczekiwać od niej wsparcia. Masz swoje życie.
– Ale czy to znaczy, że już nie jestem ich córką?
Kasia milczała przez chwilę.
– Może po prostu musimy nauczyć się być dorosłe…
Przez kolejne dni chodziłam jak cień. Michał próbował mnie pocieszać, ale czułam się coraz bardziej obco we własnym życiu. Zaczęłam zastanawiać się, czy naprawdę jestem szczęśliwa. Czy dom, który stworzyliśmy z Michałem, jest moim miejscem na ziemi? Czy mogę być jednocześnie córką i matką?
W pracy popełniałam błędy. Szefowa zwróciła mi uwagę:
– Nataszo, co się z tobą dzieje? Zawsze byłaś taka zorganizowana…
Nie umiałam odpowiedzieć. W głowie miałam tylko słowa mamy: „Nie wracaj więcej”.
W końcu zebrałam się na odwagę i napisałam do mamy SMS-a:
„Mamo, przepraszam za wszystko. Chciałam tylko poczuć się znów częścią rodziny. Kocham was.”
Odpowiedź przyszła dopiero po dwóch dniach:
„My też cię kochamy. Ale musisz nauczyć się żyć swoim życiem.”
Te słowa bolały bardziej niż wszystko inne.
Minęły tygodnie. Zbliżały się święta Wielkanocne. Michał zaproponował:
– Może zaprosimy twoich rodziców do nas?
Bałam się tej rozmowy jak ognia, ale zadzwoniłam do mamy.
– Mamo… może przyjedziecie do nas na śniadanie wielkanocne?
Cisza po drugiej stronie trwała wieczność.
– Zobaczymy – odpowiedziała chłodno.
W Wielkanoc rano usiedliśmy przy stole: ja, Michał i Antek. Miejsca dla rodziców zostały puste.
Patrzyłam na syna i czułam łzy pod powiekami. Może rzeczywiście muszę nauczyć się być dorosła? Może czasem trzeba pozwolić odejść temu, co było?
Ale czy można naprawdę odciąć korzenie i nie stracić siebie?
Czasem pytam siebie: czy to ja zawiodłam jako córka, czy może to świat wymaga od nas zbyt wiele? Czy można być jednocześnie dobrą matką i dobrą córką? Co wy o tym myślicie?