Między długiem a wolnością: Moje życie z mamą – historia o miłości, winie i walce o siebie

– Marianna, nie zostawiaj mnie teraz… – głos mamy był słaby, ledwo słyszalny, ale w tej ciszy kuchni zabrzmiał jak krzyk. Stałam przy zlewie, z rękami zanurzonymi w zimnej wodzie, próbując zmyć z talerzy resztki obiadu, ale tak naprawdę chciałam zmyć z siebie ciężar ostatnich miesięcy.

Odwróciłam się powoli. Mama leżała na kanapie, blada, z oczami utkwionymi w sufit. Jej choroba przyszła nagle – najpierw zmęczenie, potem diagnoza: rak. Mój świat zatrzymał się w miejscu. Jeszcze niedawno planowałam wyjazd do Warszawy, miałam dostać pracę w wydawnictwie. Marzyłam o własnym życiu, o wolności. Teraz wszystko to wydawało się odległe i nierealne.

– Mamo, przecież jestem tu… – odpowiedziałam cicho, choć w środku krzyczałam. Przecież nie miałam wyboru. Tata odszedł dawno temu, a mój brat Piotrek mieszkał za granicą i dzwonił raz na miesiąc. Wszystko spadło na mnie.

Pamiętam dzień, kiedy lekarz powiedział: „Pani Marianno, mama wymaga stałej opieki”. Wyszłam ze szpitala i usiadłam na ławce przed wejściem. Długo patrzyłam na ludzi przechodzących obok – każdy z nich miał swoje życie, swoje sprawy. Ja czułam się jakby ktoś zamknął mnie w klatce.

Z czasem rutyna stała się moim więzieniem. Rano podawałam mamie leki, potem śniadanie, sprzątanie, pranie, zakupy. Wieczorami siedziałam przy jej łóżku i słuchałam opowieści o dawnych czasach – o tym, jak była młoda, jak tańczyła na zabawach w remizie. Czasem płakała. Czasem ja płakałam po cichu w łazience.

Najgorsze były telefony od Piotrka.

– Marianna, nie przesadzaj. Przecież mama zawsze była silna. Może przesadzasz z tym dramatyzmem? – mówił z lekkim rozdrażnieniem.

– Przyjedź i zobacz sam! – wybuchałam wtedy. – Nie masz pojęcia, jak to wygląda!

– Nie mogę teraz… Praca… Dzieci…

Zawsze miał wymówkę. Zawsze byłam sama.

Czułam narastającą złość – na niego, na mamę, na siebie. Zaczęłam mieć pretensje do wszystkich wokół. Do sąsiadki, która pytała: „Jak tam mama?”, do koleżanki z liceum, która wrzucała zdjęcia z podróży po Europie. Do siebie – że nie potrafię być wdzięczna za to, co mam.

Pewnego wieczoru mama spojrzała na mnie uważnie.

– Marianno… Ty jesteś nieszczęśliwa przez mnie?

Zamarłam. Jak odpowiedzieć matce, która oddała mi całe życie? Która wychowywała mnie sama, pracowała po nocach, żebym mogła studiować? Czy mam prawo być zła?

– Nie… – wyszeptałam. Ale łzy same popłynęły mi po policzkach.

Mama wyciągnęła do mnie rękę.

– Przepraszam cię…

Te dwa słowa rozdarły mnie na pół. Chciałam ją przytulić i jednocześnie uciec jak najdalej.

Następnego dnia zadzwoniła ciotka Basia.

– Marianna, musisz myśleć też o sobie! Nie możesz się tak poświęcać bez końca! – mówiła stanowczo.

– A kto się nią zajmie? Piotrek? On nawet nie wie, jakie leki bierze mama!

– Są domy opieki…

– Nigdy! – przerwałam jej ostro.

Ale potem długo nie mogłam zasnąć. Czy naprawdę jestem jedyną osobą na świecie, która musi rezygnować ze wszystkiego? Czy to sprawiedliwe?

Zaczęłam pisać pamiętnik. Każdego wieczoru zapisywałam swoje myśli – złość, żal, poczucie winy. Pisałam też o marzeniach: o kawie na Nowym Świecie, o pracy wśród książek, o własnym mieszkaniu bez zapachu leków i ciszy przerywanej tylko kaszlem mamy.

Któregoś dnia Piotrek zadzwonił niespodziewanie.

– Słuchaj… Może przyjadę na tydzień? Żebyś mogła odpocząć?

Nie wiedziałam, czy się śmiać czy płakać.

– Tydzień? Po roku nieobecności?

– Wiem… Przepraszam… Ale naprawdę chcę pomóc.

Zgodziłam się niechętnie. Kiedy przyjechał, zobaczył mamę wychudzoną i słabą. Po dwóch dniach był wykończony.

– Jak ty to wytrzymujesz? – zapytał cicho.

Spojrzałam na niego z goryczą.

– Bo nie mam wyboru.

Po tygodniu Piotrek wrócił do siebie. Zostawił mi trochę pieniędzy i obietnicę częstszych telefonów. Wiedziałam już jednak, że nie mogę liczyć na nikogo poza sobą.

Którejś nocy mama dostała gorączki. Siedziałam przy niej całą noc, trzymając ją za rękę i modląc się w myślach: „Boże, daj mi siłę”. Nad ranem zasnęłam na krześle. Obudził mnie jej szept:

– Marianno… jeśli kiedyś będziesz chciała odejść… odejdź. Nie chcę być twoim więzieniem.

Poczułam wtedy coś dziwnego – ulgę i strach jednocześnie. Czy potrafiłabym ją zostawić?

Dziś piszę te słowa i wciąż nie znam odpowiedzi. Mama żyje, ale jest coraz słabsza. Ja żyję w zawieszeniu – między miłością a pragnieniem wolności.

Czy można kochać kogoś tak bardzo, że aż się go nienawidzi? Czy mam prawo marzyć o własnym życiu? Jak wy byście postąpili na moim miejscu?