Między dumą a bezradnością: Historia Marty z Poznania

– Jeśli nie radzisz sobie sama, poproś rodziców o pomoc – powiedział Paweł, mój mąż, z tym swoim chłodnym spokojem, który zawsze mnie irytował. Stałam w kuchni, trzymając w rękach kubek z zimną już kawą. Wpatrywałam się w niego, próbując nie wybuchnąć. Czy on naprawdę nie rozumie, jak bardzo nie chcę tego robić? Jak bardzo nie chcę wracać do rodziców z podkulonym ogonem?

– Nie rozumiesz, że to nie jest takie proste? – odpowiedziałam cicho, ale w moim głosie drżała złość. – Oni zawsze mi powtarzali, że muszę być samodzielna. Że nie można liczyć na nikogo poza sobą.

Paweł wzruszył ramionami i wyszedł z kuchni, zostawiając mnie samą z moimi myślami. Znowu. Ostatnio coraz częściej miałam wrażenie, że jestem sama ze wszystkim. Praca, dom, dziecko – wszystko na mojej głowie. Paweł pracował do późna, a kiedy wracał, był zmęczony i zamknięty w sobie. Nasza córka, Zosia, miała dopiero trzy lata i wymagała ciągłej uwagi. Ja natomiast czułam się coraz bardziej przytłoczona.

Tego dnia wszystko się posypało. Zosia dostała gorączki, a ja musiałam zostać z nią w domu. Szefowa była niezadowolona, bo mieliśmy ważny projekt do zamknięcia. Telefon dzwonił bez przerwy, a ja próbowałam jednocześnie uspokoić płaczącą córkę i odpowiadać na maile. W pewnym momencie po prostu się rozpłakałam.

Wtedy zadzwonił Paweł. Nie odebrałam – byłam pod prysznicem, próbując choć przez chwilę poczuć się lepiej. Kiedy wyszłam z łazienki, zobaczyłam kilka nieodebranych połączeń. Paweł zadzwonił potem do mojego brata, Szymona.

– Co się stało? – zapytał Szymon, kiedy oddzwonił.

– Nic… Po prostu miałam ciężki dzień – odpowiedziałam, próbując ukryć łzy.

– Paweł mówił, że nie odbierasz telefonu i martwi się o ciebie. Może powinnaś poprosić mamę o pomoc? Albo mnie?

Zacisnęłam zęby. Znowu to samo. Wszyscy wokół mnie uważali za silną i niezależną kobietę, a ja czułam się jak dziecko zagubione we mgle.

Wieczorem Paweł wrócił do domu i usiadł naprzeciwko mnie przy stole.

– Marta, ja naprawdę się martwię. Nie musisz wszystkiego robić sama. Twoja mama chętnie by pomogła z Zosią.

– Nie chcę jej prosić – powiedziałam twardo. – Ona zawsze mi wypomina każdą przysługę.

Paweł westchnął ciężko.

– Może czas przestać udawać, że jesteś ze stali? Każdy czasem potrzebuje pomocy.

Nie odpowiedziałam. W nocy długo nie mogłam zasnąć. Wspomnienia wracały falami: mama powtarzająca mi od dziecka „nie licz na nikogo”, ojciec wiecznie nieobecny, brat uciekający od problemów w swoje sprawy. A teraz ja – dorosła kobieta, matka i żona – nie potrafiąca przyznać się do słabości.

Następnego dnia Zosia czuła się jeszcze gorzej. Zawiozłam ją do lekarza i usłyszałam: „To tylko wirus, proszę dawać dużo płynów i obserwować”. W drodze powrotnej zadzwoniła mama.

– Szymon mówił, że masz ciężko ostatnio. Może przyjadę i pomogę ci z małą?

Zawahałam się. W głowie miałam wszystkie te razy, kiedy jej pomoc kończyła się pretensjami i wyrzutami sumienia.

– Dziękuję, mamo… Ale dam sobie radę – odpowiedziałam automatycznie.

Po powrocie do domu Zosia zasnęła na moich kolanach. Siedziałam w ciszy i patrzyłam na jej spokojną twarz. Poczułam nagle ogromne zmęczenie i samotność. Czy naprawdę muszę być taka silna? Czy to moja duma nie pozwala mi poprosić o pomoc?

Wieczorem Paweł znów próbował ze mną rozmawiać.

– Marta, ja wiem, że twoja mama nie jest łatwa. Ale może warto spróbować? Przecież chodzi o Zosię i o ciebie.

Wybuchłam płaczem.

– Nie rozumiesz! Boję się jej reakcji! Boję się usłyszeć „a nie mówiłam”, „zawsze muszę ci pomagać”, „nie nadajesz się do niczego”.

Paweł objął mnie mocno.

– Może czas powiedzieć jej to wprost? Może ona nawet nie wie, jak bardzo cię rani?

Przez kolejne dni chodziłam jak struta. W pracy zawaliłam termin projektu – szefowa była wściekła. Zosia nadal chorowała. Paweł coraz częściej wychodził z domu pod byle pretekstem. Czułam się coraz bardziej osamotniona i bezradna.

W końcu zadzwoniłam do mamy.

– Mamo… Potrzebuję pomocy – powiedziałam cicho.

Po drugiej stronie zapadła cisza.

– Dobrze – odpowiedziała po chwili. – Przyjadę jutro rano.

Kiedy przyszła, była inna niż zwykle – spokojniejsza, mniej krytyczna. Pomogła mi z Zosią, ugotowała obiad, posprzątała kuchnię. Wieczorem usiadłyśmy razem przy stole.

– Marta… Ja wiem, że byłam dla ciebie surowa – zaczęła niepewnie. – Ale chciałam cię nauczyć radzić sobie w życiu. Może przesadziłam… Przepraszam.

Patrzyłyśmy na siebie przez dłuższą chwilę w milczeniu. Po raz pierwszy od lat poczułam ulgę.

Dziś wiem jedno: czasem trzeba odłożyć dumę na bok i pozwolić sobie na słabość. Może właśnie wtedy najwięcej uczymy się o sobie i o innych? Czy naprawdę warto udawać przed światem kogoś niezniszczalnego?