Między dwiema rodzinami: Opowieść o babci, której odebrano wnuka

— Maria, musisz wyjść. Kamil zaraz wróci — szepcze do mnie córka, stojąc w progu kuchni. Słyszę w jej głosie napięcie, którego nie potrafi już ukryć. Wnuk bawi się w salonie, jego śmiech rozbrzmiewa jak echo dawnych, szczęśliwych dni. Patrzę na niego przez uchylone drzwi i czuję, jak serce ściska mi się z bólu. To już trzeci raz w tym tygodniu, kiedy muszę wyjść tylnymi drzwiami, zanim mój zięć pojawi się w domu.

Nie zawsze tak było. Pamiętam dzień, kiedy urodził się Michałek. Byłam pierwszą osobą, która przytuliła go po córce. Trzymałam go w ramionach i przysięgłam sobie, że będę dla niego wsparciem, opoką, babcią na dobre i złe. Ale życie napisało inny scenariusz. Kamil nigdy mnie nie zaakceptował. Od początku czułam dystans, chłód w jego spojrzeniu. Starałam się nie wchodzić mu w drogę, nie komentować ich decyzji wychowawczych, nie narzucać się. Ale nawet wtedy czułam, że jestem tylko gościem we własnej rodzinie.

— Mamo, proszę cię… — szepcze Ania, moja córka. — On się denerwuje, kiedy cię widzi. Nie chcę kolejnej awantury.

Patrzę na nią i widzę zmęczenie na jej twarzy. Wiem, że jest między młotem a kowadłem. Chciałaby mieć mnie blisko, ale boi się Kamila. On potrafi być surowy, nieprzejednany. Kiedyś usłyszałam przez przypadek ich rozmowę:

— Nie chcę jej tutaj! — krzyczał Kamil. — To nasz dom! Nie będę tolerował twojej matki pod naszym dachem!

Ania płakała wtedy długo w łazience. Ja siedziałam na schodach i czułam się jak intruz. Od tamtej pory zaczęłam przychodzić tylko wtedy, gdy Kamil był w pracy. Czasem zostawiałam Michałkowi małe prezenty — książeczki, pluszaki — ale Kamil je wyrzucał albo chował głęboko do szafy.

Zastanawiam się często, co zrobiłam źle. Czy byłam zbyt opiekuńcza? Czy za bardzo ingerowałam w ich życie? Próbuję sobie przypomnieć moment, kiedy wszystko zaczęło się psuć. Może wtedy, gdy Ania zaszła w ciążę i Kamil poczuł się odsunięty? Może to ja powinnam była zrobić krok w tył?

Czasem rozmawiam z sąsiadką, panią Haliną. Ona mówi:

— Mario, nie możesz tak żyć! To twój wnuk! Masz prawo go widywać!

Ale co z tego? Prawo prawem, a życie życiem. Nie chcę narażać Ani na kolejne kłótnie. Wiem, że Kamil potrafi być okrutny w słowach. Boję się o nią i o Michałka.

Dziś znów stoję pod drzwiami ich mieszkania z torbą pełną zakupów. Słyszę śmiech Michałka zza drzwi i łzy napływają mi do oczu. Naciskam dzwonek.

— O, to ty… — Kamil otwiera drzwi i patrzy na mnie z niechęcią.

— Przyniosłam trochę rzeczy dla Ani i Michałka — mówię cicho.

— Nie trzeba było — odpowiada chłodno i bierze torbę z moich rąk.

Chciałabym powiedzieć mu tyle rzeczy: że kocham ich wszystkich, że chcę być częścią tej rodziny, że Michałek jest dla mnie całym światem. Ale słowa grzęzną mi w gardle.

— Dziękuję — mówi Ania zza pleców Kamila i posyła mi smutny uśmiech.

Wracam do domu pieszo przez park. Siadam na ławce i patrzę na dzieci bawiące się na placu zabaw. Każde dziecko przypomina mi Michałka: jego jasne włosy, szeroki uśmiech, radosne okrzyki. Zastanawiam się, czy kiedyś będzie pamiętał swoją babcię? Czy będzie wiedział, jak bardzo go kochałam?

Wieczorami przeglądam stare zdjęcia Ani z dzieciństwa. Byłyśmy sobie tak bliskie… Teraz dzieli nas mur milczenia i strachu przed gniewem Kamila. Czasem dzwoni do mnie ukradkiem:

— Mamo, przepraszam… On znów miał zły dzień.

— Nic się nie stało, kochanie — kłamię przez łzy.

Ale przecież stało się wszystko.

Najgorsze są święta. Wszyscy spotykają się przy jednym stole: rodzice Kamila, jego siostra z rodziną… A ja siedzę sama w swoim mieszkaniu i patrzę na pusty talerz dla niespodziewanego gościa. Czasem mam ochotę zapukać do ich drzwi i powiedzieć: „Jestem tutaj! Chcę być z wami!” Ale wiem, że to tylko pogorszyłoby sprawę.

Pewnego dnia Michałek zadzwonił do mnie sam:

— Babciu? Czemu nie przychodzisz?

Nie umiałam mu odpowiedzieć. Powiedziałam tylko:

— Kocham cię bardzo, Michałku.

Po tej rozmowie płakałam całą noc.

Czasem myślę o tym wszystkim jak o złym śnie. Czy naprawdę zasłużyłam na taki los? Czy mogłam coś zrobić inaczej? Może powinnam była walczyć bardziej? A może właśnie powinnam odpuścić?

Dziś znów siedzę przy oknie i patrzę na zachodzące słońce. W głowie kołacze mi jedno pytanie: ile jeszcze wytrzymam tę rozłąkę? Czy kiedyś odzyskam swoją rodzinę?

Czy naprawdę można być babcią tylko na odległość? A może są tu inne babcie lub dziadkowie, którzy czują ten sam ból? Co wy byście zrobili na moim miejscu?