Między miłością a bezsilnością: Historia matki na krawędzi

– Michał, proszę cię, przestań! – mój głos drży, a ręce zaciskają się na krawędzi stołu. On nawet nie patrzy w moją stronę. Siedzi skulony na kanapie, z telefonem w ręku, słuchawki w uszach. Wiem, że mnie słyszy. Wiem też, że nie zamierza reagować. Od tygodni nasze rozmowy wyglądają tak samo: ja błagam, proszę, czasem krzyczę. On milczy albo rzuca krótkie, obojętne „zaraz”.

Gdyby ktoś dziesięć lat temu powiedział mi, że będę rozważać oddanie syna jego ojcu, roześmiałabym się mu w twarz. Przecież byłam tą matką, która wszystko zrobi dla swojego dziecka. Która nie śpi po nocach, bo Michał miał kolki. Która płacze ze wzruszenia na jego pierwszym przedstawieniu w przedszkolu. Która walczyła jak lwica o każdy dzień po rozwodzie z Pawłem, by Michał nie czuł się mniej kochany.

A teraz? Teraz stoję nad przepaścią. Duszę się z bezsilności i czuję, jak życie uchodzi ze mnie z każdym kolejnym dniem. Michał ma 12 lat i jest nie do opanowania. W szkole coraz częściej dzwonią do mnie wychowawcy: „Pani Anno, syn znowu uciekł z lekcji”, „Pani Anno, syn pobił się z kolegą”, „Pani Anno, syn wyzywa nauczycieli”. W domu jest jeszcze gorzej. Drzwi trzaskają, talerze lecą na podłogę, a ja… Ja już nie mam siły.

Wczoraj wieczorem usiadłam na podłodze w łazience i płakałam tak cicho, żeby Michał nie usłyszał. Przez łzy powtarzałam sobie: „Musisz być silna. To tylko etap. On dorasta”. Ale ile można powtarzać te same frazesy? Ile razy można tłumaczyć sobie, że to minie?

Paweł – mój były mąż – od rozwodu widuje Michała co drugi weekend. Zawsze był tym „fajnym tatą”, który zabiera do kina albo na pizzę. Nie musi pilnować odrabiania lekcji, nie musi znosić wybuchów złości ani patrzeć na syna, który trzaska drzwiami i krzyczy: „Nienawidzę cię!”. Paweł dzwoni czasem i pyta: „Jak tam Michał?”. Odpowiadam: „W porządku”. Bo przecież nie powiem mu prawdy. Nie powiem, że jestem na skraju załamania.

Ale dzisiaj… Dzisiaj coś we mnie pękło. Michał wrócił ze szkoły i rzucił plecak na podłogę.
– Znowu dostałem uwagę – powiedział beznamiętnie.
– Za co tym razem?
– Bo nauczycielka się czepia.
– Michał, musimy porozmawiać…
– Nie musimy! – wrzasnął i wybiegł do swojego pokoju.

Zostałam sama w kuchni z uczuciem pustki i rozpaczy. Zadzwoniłam do mojej mamy. Zawsze była moją opoką.
– Mamo… Ja już nie daję rady – wyszeptałam.
– Aniu, kochanie… Może czas poprosić Pawła o pomoc? – jej głos był czuły, ale stanowczy.
– Myślisz… Myślisz, że powinnam oddać Michała do Pawła?
– Nie oddajesz go na zawsze. Może on potrzebuje ojca? Może to mu pomoże?

Całą noc przewracałam się z boku na bok. W głowie miałam tysiące myśli: Czy jestem złą matką? Czy to znaczy, że przegrałam? Czy Paweł poradzi sobie lepiej? A może Michał mnie znienawidzi?

Rano zebrałam się na odwagę i zadzwoniłam do Pawła.
– Cześć… Możemy porozmawiać?
– Jasne. Co się stało?
– Paweł… Ja już nie daję rady z Michałem. On… On mnie nie słucha. W szkole są problemy. W domu jest coraz gorzej. Może… Może powinieneś spróbować go do siebie wziąć na jakiś czas?

Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Aniu… To poważna sprawa. Myślisz, że to pomoże?
– Nie wiem… Ale ja już nie mam siły.

Umówiliśmy się na spotkanie w kawiarni. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie jak obcy ludzie.
– Aniu, ja wiem, że ci ciężko – zaczął Paweł. – Ale czy myślisz, że Michał tego chce?
– Nie wiem! – wybuchłam. – Ja po prostu już nie mogę! On mnie nienawidzi! Codziennie słyszę tylko pretensje i krzyki!

Paweł spuścił wzrok.
– Może powinniśmy pójść razem do psychologa? Może to nie twoja wina ani moja? Może on po prostu potrzebuje pomocy?

Wróciłam do domu jeszcze bardziej zagubiona niż wcześniej. Michał siedział przy komputerze.
– Synku… Musimy porozmawiać – zaczęłam ostrożnie.
– O czym? – rzucił bez emocji.
– O nas… O tym, jak nam jest razem trudno.

Przez chwilę milczał.
– Chcesz mnie oddać tacie? – zapytał nagle cicho.
Zatkało mnie.
– Nie chcę cię oddać… Chcę ci pomóc. Chcę nam pomóc.

Michał spojrzał na mnie po raz pierwszy od wielu dni bez złości w oczach.
– Ja też nie wiem, co się ze mną dzieje…

Objęłam go mocno i oboje płakaliśmy przez długą chwilę.

Nie wiem jeszcze, co zrobię. Nie wiem, czy będę miała siłę walczyć dalej sama czy poproszę Pawła o pomoc na dłużej. Ale wiem jedno: czasem nawet największa miłość nie wystarcza, by samemu udźwignąć ciężar rodzicielstwa. Czy to znaczy, że zawiodłam jako matka? Czy można być dobrą matką, jeśli czasem trzeba się poddać?