Między młotem a kowadłem: Opowieść o rodzinie patchworkowej w Polsce

– Dlaczego ona znowu tu jest, Paweł? Przecież ustaliliśmy, że Julia będzie u nas tylko w weekendy! – mój głos drżał, choć starałam się brzmieć spokojnie. Paweł spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem, jakby od tygodni nie spał. – Pokłóciła się z matką, Aniu. Co miałem zrobić? To moja córka.

Westchnęłam ciężko, a dźwięk ten zabrzmiał bardziej jak cichy szloch. Odkąd zamieszkałam z Pawłem, moje życie zamieniło się w wir nieustannych emocji. Marzyłam o nowym początku, o wspólnym szczęściu z mężczyzną, którego kocham. Ale nie przewidziałam Julii. Miała piętnaście lat, była uparta i bystra, z oczami, które przenikały na wskroś. Doskonale wiedziała, jak owinąć sobie ojca wokół palca.

Pierwsze tygodnie były nawet ekscytujące. Wspólne gotowanie, wieczory filmowe, śmiech z jej ciętego humoru. Szybko jednak atmosfera się zmieniła. Julia zaczęła pojawiać się coraz częściej bez zapowiedzi. Czasem wpadała w środku tygodnia, z plecakiem i miną pełną pretensji. – Mama znowu odleciała – rzucała i Paweł zawsze ją wpuszczał. Czułam się coraz bardziej jak intruz we własnym domu.

– Przesadzasz – mówił Paweł, gdy próbowałam z nim o tym rozmawiać. – To tylko nastolatka. Przejdzie jej.

Ale nie przechodziło. Było coraz gorzej. Julia zostawiała swoje rzeczy wszędzie, ignorowała mnie, gdy o coś pytałam, a kiedy Paweł nie patrzył, przewracała oczami lub ostentacyjnie wzdychała. Czasem słyszałam jej szept przez telefon: – Ta Anka jest taka wkurzająca.

Starałam się być wyrozumiała. Wiedziałam, że to dla niej trudne – rozwód rodziców, nowa kobieta w życiu ojca. Ale im bardziej się starałam, tym bardziej czułam się niewidzialna.

Pewnego wieczoru siedziałam sama przy stole, patrząc na zimny obiad. Z salonu dobiegały śmiechy Pawła i Julii oglądających jakiś głupi serial. Czułam się wykluczona we własnym domu. Myśli kłębiły mi się w głowie: Czy jestem zbyt surowa? Czy za dużo wymagam? A może po prostu nie nadaję się na macochę?

Następnego ranka znalazłam pod kanapą puste opakowania po chipsach i ślady makijażu na ręcznikach w łazience. Starając się zachować spokój, zwróciłam Julii uwagę: – Mogłabyś sprzątać po sobie?

Spojrzała na mnie chłodno i powiedziała: – Nie jesteś moją matką.

Te słowa zabolały bardziej niż chciałam przyznać. Zamknęłam się w sypialni i pozwoliłam łzom płynąć. Było mi wstyd, że jestem zła na dziecko, które nie prosiło o tę sytuację. Ale byłam też wściekła na Pawła – za to, że zawsze zostawia mi rolę złej policjantki i nigdy nie stawia granic.

Wieczorem próbowałam porozmawiać z Pawłem. – Musimy ustalić jakieś zasady – powiedziałam cicho, gdy Julia słuchała muzyki na górze. – Nie dam rady sama tego ciągnąć.

Paweł westchnął głęboko. – Wiesz, jak ciężko jej u matki. Nie chcę, żeby czuła się tu niechciana.

– A co ze mną? – zapytałam szeptem. – Czy ty czujesz się tu jeszcze jak w domu?

Odwrócił wzrok i milczał.

Mijały tygodnie, a napięcie tylko rosło. Julia zostawała coraz częściej – czasem trzy albo cztery noce pod rząd. Moi przyjaciele zauważyli zmianę – byłam cichsza, zamyślona. Pewnego wieczoru zadzwoniła moja siostra Magda: – Anka, brzmisz na wykończoną. Wszystko w porządku?

Rozpłakałam się do słuchawki. – Nie wiem już sama, Magda. Kocham Pawła, ale… czuję się taka samotna.

– Musisz zadbać o siebie – powiedziała stanowczo, ale z troską. – Nie możesz wszystkiego brać na siebie.

Ale jak to zrobić? Jak postawić siebie na pierwszym miejscu nie raniąc innych?

W piątkowy wieczór wszystko się rozpadło. Julia wpadła do mieszkania jeszcze w kurtce i rzuciła torbę na podłogę.
– Mama znowu oszalała! Zostaję tu na noc! – krzyknęła nawet na mnie nie patrząc.

– Julia, miałaś być ten weekend u mamy… – zaczęłam ostrożnie.

– Ty mi nie będziesz mówić gdzie mam spać! – wrzasnęła.

Paweł próbował interweniować: – Spokój! Obie!

Ale było już za późno. Wybuchłam:
– To też mój dom! I ja też chcę mieć tu spokój!

Julia wybiegła na górę i trzasnęła drzwiami tak mocno, że aż obraz spadł ze ściany.
Paweł spojrzał na mnie tak, jakby widział mnie pierwszy raz w życiu.

Tej nocy prawie nie zmrużyłam oka. Wpatrywałam się w sufit i zastanawiałam się gdzie popełniłam błąd. Czy powinnam była być bardziej cierpliwa? Bardziej wyrozumiała? A może to Paweł powinien był postawić granice?

Rano Julia siedziała przy stole z czerwonymi od płaczu oczami. Paweł próbował żartować, ale atmosfera była gęsta jak mgła nad Wisłą jesienią.
Po śniadaniu wyszłam na spacer po parku Skaryszewskim. Chłodne powietrze szczypało mnie w policzki, a ja myślałam tylko o jednym: czego ja właściwie chcę? I czy mam jeszcze siłę walczyć?

Gdy wróciłam do domu Paweł siedział sam na kanapie.
– Musimy pogadać – powiedziałam cicho.
Skinął głową bez słowa.
– Nie dam rady tak dalej – zaczęłam ostrożnie. – Czuję się tu obca kiedy jest Julia… A ty zawsze zostawiasz mi rolę tej złej.

Paweł przetarł twarz dłońmi i westchnął ciężko.
– Wiem… Boję się tylko, że jeśli będę surowy dla Julii, przestanie tu przychodzić…

– A jeśli przez to my się rozpadniemy? – zapytałam cicho.

Długo milczeliśmy.

Tego wieczoru Paweł w końcu porozmawiał z Julią. Słyszałam ich głosy zza drzwi – czasem podniesione, czasem łamiące się od łez – ale potem pojawiło się coś jakby ulga.
Julia zeszła później do kuchni i spojrzała na mnie niepewnie.
– Przepraszam… że bywam taka trudna – wymamrotała.
Uśmiechnęłam się lekko: – Nam wszystkim jest ciężko się przyzwyczaić.

Powoli wracał spokój do naszego domu, choć wszystko było kruche i delikatne jak porcelana.
Czasem zastanawiam się: ile można dawać zanim straci się siebie? I czy miłość wystarczy by posklejać rodzinę z kawałków?