Między młotem a kowadłem: Opowieść synowej w polskiej rodzinie
– Marta, znowu przypaliłaś ziemniaki! – głos teściowej przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stałam przy kuchence, z dłonią zaciśniętą na łyżce, czując jak łzy napływają mi do oczu. To był trzeci raz w tym tygodniu. Trzeci raz, kiedy pani Halina znalazła powód, by dać mi do zrozumienia, że nie jestem wystarczająco dobrą żoną dla jej syna.
Mój mąż, Tomek, siedział w salonie, udając, że nie słyszy. Czasem miałam wrażenie, że ściany tego mieszkania są cieńsze niż nasza cierpliwość. Przełknęłam ślinę i odpowiedziałam najspokojniej jak potrafiłam:
– Przepraszam, już poprawiam.
Ale ona tylko westchnęła ciężko i wyszła z kuchni, zostawiając za sobą zapach perfum i goryczy. Zostałam sama z garnkiem i myślami. Czy naprawdę jestem taka beznadziejna? Czy każda synowa w Polsce musi przechodzić przez to samo piekło?
Kiedy przeprowadziłam się do Tomka po ślubie, nie sądziłam, że zamieszkanie z teściową będzie aż tak trudne. Wszyscy mówili: „Halina to złota kobieta, tylko trzeba ją poznać”. Ale ja poznawałam ją codziennie na nowo – jako kobietę, która nie potrafi oddać kontroli nad domem i synem.
Pamiętam pierwszy dzień po ślubie. Wróciliśmy z podróży poślubnej, a ona już czekała z obiadem. Zamiast powitania usłyszałam:
– Mam nadzieję, że nie będziesz Tomka karmić tymi swoimi sałatkami. On potrzebuje porządnego schabowego.
Tomek się zaśmiał, ja uśmiechnęłam się nerwowo. Wtedy jeszcze myślałam, że to żart. Teraz wiem, że to był początek wojny.
Każdy dzień wyglądał podobnie. Rano śniadanie – zawsze za mało soli albo za dużo masła. Pranie – źle posegregowane. Zakupy – „po co tyle pieniędzy na warzywa?”. Nawet kiedy sprzątałam łazienkę, znajdowała smugi na lustrze.
Najgorsze były jednak wieczory. Siadaliśmy z Tomkiem przed telewizorem, próbując mieć choć chwilę dla siebie. Ale ona zawsze miała coś do powiedzenia:
– Tomek, widziałeś? Marta znowu zostawiła naczynia w zlewie.
– Mamo, daj spokój…
– Ja tylko mówię! Kiedyś to kobiety wiedziały, jak dbać o dom.
Czułam się jak intruz. Jakby ten dom nigdy nie miał być mój. Nawet nasze łóżko wydawało się obce, gdy wiedziałam, że za ścianą ktoś czeka na mój błąd.
Próbowałam rozmawiać z Tomkiem. Prosiłam:
– Kochanie, może poszukamy czegoś swojego? Małego mieszkania?
– Marta, przecież mama jest sama… Poza tym to tylko na chwilę.
Ta „chwila” trwała już dwa lata.
Czasem miałam ochotę wyjść i nie wracać. Ale kochałam Tomka. Wierzyłam, że kiedyś się zmieni. Że Halina mnie zaakceptuje.
Pewnego dnia przyszłam wcześniej z pracy. Usłyszałam rozmowę w kuchni:
– Tomek, ona nie jest dla ciebie. Zobaczysz, jeszcze będziesz żałował.
– Mamo! Przestań tak mówić…
– Ja tylko chcę twojego szczęścia!
Stałam za drzwiami i czułam, jak serce mi pęka. Czy naprawdę jestem taka zła? Czy to ja jestem problemem?
Wieczorem wybuchłam:
– Tomek, słyszałam waszą rozmowę. Może rzeczywiście powinnam odejść?
– Nie mów tak…
– Ale twoja mama nigdy mnie nie zaakceptuje! Nie mogę tak żyć!
Tomek milczał długo. W końcu powiedział:
– Spróbuję z nią porozmawiać.
Następnego dnia usiedliśmy wszyscy przy stole. Halina patrzyła na mnie chłodno.
– Mamo – zaczął Tomek – musisz przestać kontrolować wszystko. Marta jest moją żoną i chcę, żeby czuła się tu jak w domu.
Halina spojrzała na mnie z wyrzutem:
– Ja tylko chcę dobrze…
– Ale twoje „dobrze” sprawia mi ból – powiedziałam cicho.
Zapadła cisza. Pierwszy raz od dwóch lat miałam wrażenie, że moje słowa coś znaczą.
Od tamtej pory było trochę lepiej. Halina czasem powstrzymywała się od komentarzy. Ale rany zostały. Każde spojrzenie przypominało mi o tym, jak trudno być sobą w cudzym domu.
Dziś wiem jedno: granica między pomocą a kontrolą jest cienka jak nitka pajęczyny. I czasem trzeba ją przeciąć, żeby zacząć oddychać.
Czy każda synowa musi walczyć o swoje miejsce? A może to my powinniśmy nauczyć się mówić głośniej o swoich potrzebach?