Między młotem a kowadłem: Życie pod czujnym okiem teściowej

— Naprawdę zamierzasz wyjść w tej bluzce? — głos pani Haliny, mojej teściowej, rozbrzmiał w kuchni jak dzwon alarmowy. Stałam przy zlewie, z rękami mokrymi od wody, i przez chwilę miałam ochotę udawać, że nie słyszę. Ale ona już była przy mnie, z tą swoją nieodłączną miną pełną dezaprobaty. — Wiesz, Aniu, kobieta powinna dbać o swój wygląd, szczególnie gdy ma męża. — Jej wzrok przesunął się po mnie od góry do dołu. — Kiedyś dziewczyny bardziej się starały.

Zacisnęłam zęby. To był kolejny poranek, kiedy czułam się jak intruz we własnym domu. Gdy wychodziłam za Marka, naiwnie sądziłam, że największymi wyzwaniami będą kredyt, dzieci i codzienne obowiązki. W praktyce jednak okazało się, że prawdziwą próbą cierpliwości była nie bieda ani niewyspanie, lecz… moja teściowa. Od początku między nami iskrzyło. Drażniło ją wszystko: jak się ubieram, jak gotuję, jak wychowuję dziecko, jak sprzątam. Nawet to, jak oddycham, wydawało się jej nieodpowiednie.

Marek, mój mąż, był jej oczkiem w głowie. Zawsze powtarzała, że wychowała go na porządnego człowieka, i że zasługuje na najlepsze. Często miałam wrażenie, że w jej oczach nigdy nie będę wystarczająco dobra. — Marek lubi schabowe, nie te twoje fit wynalazki — rzucała, gdy próbowałam wprowadzić do kuchni coś zdrowszego. — Dziecko powinno chodzić spać wcześniej, nie tak jak ty to wymyśliłaś — komentowała, gdy pozwalałam naszej Zosi obejrzeć bajkę przed snem.

Początkowo próbowałam się dostosować. Myślałam, że jeśli będę milsza, bardziej uprzejma, to z czasem mnie zaakceptuje. Ale im bardziej się starałam, tym bardziej ona przesuwała granice. Zaczęła zaglądać do mojej szafy, przestawiać rzeczy w kuchni, a nawet poprawiać po mnie łóżko. Czułam się jak dziecko, które nie potrafi nic zrobić dobrze.

Najgorsze były wieczory, kiedy Marek wracał z pracy. Siadaliśmy przy stole, a Halina zaczynała swoją codzienną litanię: — Marek, widziałeś, jak Ania dziś posprzątała? Kurz pod kanapą. I znowu nie ma twoich ulubionych ogórków. — Mąż tylko wzdychał i rzucał mi porozumiewawcze spojrzenie, jakby mówił: „Wytrzymaj, to tylko mama”. Ale ile można wytrzymać?

Pewnego dnia, po szczególnie ciężkiej kłótni o to, że Zosia miała na sobie za cienką bluzę, zamknęłam się w łazience i rozpłakałam się jak dziecko. Czułam się bezsilna, samotna i niewidzialna. Chciałam krzyczeć, że to moje życie, moja rodzina, moje wybory. Ale głos mi ugrzązł w gardle. Wtedy po raz pierwszy pomyślałam, że nie dam rady tak dłużej żyć.

Próbowałam rozmawiać z Markiem. — Musisz coś zrobić, Marek. Twoja mama mnie niszczy. — Spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem. — Aniu, ona już taka jest. Przecież wiesz, że nie możemy jej zostawić samej. Po śmierci taty jest samotna. — Znowu to samo. Zawsze jej samotność była ważniejsza niż moje uczucia.

Zaczęłam unikać domu. Po pracy zabierałam Zosię na długie spacery, odwiedzałam koleżanki, byle tylko nie wracać do tej dusznej atmosfery. Ale Halina i tak znajdowała powód, by zadzwonić: — Gdzie jesteście? Zosia powinna już jeść kolację. — Czułam się jak więzień na przepustce.

W pracy też nie było łatwo. Zmęczenie, frustracja i poczucie winy odbijały się na mojej koncentracji. Szefowa zwróciła mi uwagę, że ostatnio jestem rozkojarzona. Koleżanki pytały, czy wszystko w porządku. Wstydziłam się przyznać, że nie radzę sobie z własnym życiem.

Pewnego wieczoru, gdy wróciłam do domu, zastałam Halinę w mojej sypialni. Przeszukiwała szuflady. — Co ty robisz?! — wykrzyknęłam. — Szukałam rachunku za prąd. Marek mówił, że gdzieś tu jest. — Odpowiedziała spokojnie, jakby to było najnormalniejsze na świecie. Wtedy coś we mnie pękło.

— Masz prawo tu wchodzić bez pytania? To jest moja prywatna przestrzeń! — krzyczałam, a łzy cisnęły mi się do oczu. Halina spojrzała na mnie z pogardą. — Gdybyś lepiej pilnowała domu, nie musiałabym tego robić. — Wybiegłam z pokoju, trzaskając drzwiami. Marek przybiegł za mną, ale nie potrafił mnie uspokoić. — Aniu, nie przesadzaj…

Od tamtej pory zaczęłam się zamykać w sobie. Przestałam rozmawiać z Markiem, unikałam Haliny, nawet Zosię zaczęłam traktować z dystansem, bojąc się, że i ona kiedyś mnie odrzuci. Czułam się jak cień samej siebie. Zaczęłam rozważać wyprowadzkę, ale nie miałam dokąd pójść. Moi rodzice mieszkali daleko, a na wynajem nie było nas stać.

W końcu zebrałam się na odwagę i poszłam do psychologa. Opowiedziałam o wszystkim: o kontroli, krytyce, braku wsparcia. Pani psycholog spojrzała na mnie ze współczuciem. — Musi pani postawić granice. Inaczej nigdy się pani nie uwolni. — Ale jak postawić granice, gdy mąż nie chce mnie wesprzeć?

Zaczęłam czytać o asertywności, rozmawiać z koleżankami, szukać wsparcia w internecie. Powoli, bardzo powoli, zaczęłam mówić „nie”. — Nie, nie będę gotować schabowych codziennie. — Nie, nie pozwolę wchodzić do mojej sypialni bez pytania. Halina była wściekła. Marek był zagubiony. Ale ja po raz pierwszy od dawna poczułam się silna.

Nie wiem, jak potoczy się dalej nasze życie. Może kiedyś uda nam się zamieszkać osobno. Może Marek zrozumie, jak bardzo mnie zranił swoim brakiem wsparcia. A może będę musiała podjąć trudną decyzję o rozstaniu. Jedno wiem na pewno: nie chcę już być ofiarą we własnym domu.

Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: ile jeszcze jestem w stanie znieść? Czy naprawdę musimy poświęcać własne szczęście dla cudzych oczekiwań? Może warto w końcu zawalczyć o siebie…