Między murami starej kamienicy: Opowieść o rodzinnych sekretach i samotności
— Znowu zostawiłaś światło w kuchni! — głos teściowej odbija się echem po wysokich ścianach naszego mieszkania. Drzwi trzaskają, a ja stoję przy oknie, patrząc na brukowaną uliczkę Starego Miasta, próbując nie dać się ponieść emocjom. Mój mąż, Michał, siedzi w salonie z gazetą, udając, że nie słyszy naszej codziennej sprzeczki. Jego matka, pani Helena, mieszka tu od urodzenia, a od śmierci męża dzieli mieszkanie z siostrą, ciocią Zofią. Obie są wdowami, obie mają swoje rytuały i przyzwyczajenia, które dla mnie — przyjezdnej z Poznania — wydają się czasem nie do zniesienia.
W tej kamienicy czas płynie inaczej. Drewniana podłoga skrzypi pod każdym krokiem, a przez wielkie okna wpada światło, które wydobywa z cienia stare obrazy i porcelanowe figurki na kredensie. Kamienica powstała na początku ubiegłego wieku i wciąż czuć w niej zapach starych książek, kurzu i czegoś jeszcze — może niespełnionych marzeń?
Kiedy tu zamieszkałam po ślubie z Michałem, wyobrażałam sobie, że będziemy mieli własny kąt. Że to mieszkanie stanie się naszym domem. Ale szybko okazało się, że jestem tylko gościem w świecie dwóch kobiet, które nie potrafią pogodzić się z przemijaniem. Każdy dzień to walka o przestrzeń — nie tylko fizyczną, ale też emocjonalną.
— Aniu, nie zapomnij podlać kwiatów na parapecie! — woła ciocia Zofia z drugiego pokoju. — Twoja mama zawsze miała do nich rękę — dodaje z przekąsem.
Zaciskam zęby. Moja mama nie żyje od pięciu lat. Nie lubię, gdy ktoś o niej wspomina w taki sposób. Ale tu wszystko jest podszyte aluzjami i niedopowiedzeniami.
Wieczorami siedzimy razem przy stole w kuchni. Helena opowiada o dawnych czasach: o powstaniu warszawskim, o tym, jak jej ojciec ukrywał się w piwnicy przed Niemcami. Zofia dorzuca swoje wspomnienia o pierwszych latach powojennych, o głodzie i strachu. Michał milczy. Ja próbuję znaleźć swoje miejsce w tych opowieściach, ale czuję się jak intruz.
— A ty, Aniu? — pyta nagle Helena. — Jak to było u was w Poznaniu? Macie tam takie kamienice?
— Mieliśmy blok z wielkiej płyty — odpowiadam cicho. — Wszystko było nowe, bez historii.
— No właśnie… — Helena wzdycha ciężko. — Tu każdy kąt coś pamięta.
Czasem mam wrażenie, że te ściany naprawdę słyszą więcej niż myślimy. W nocy budzi mnie skrzypienie schodów albo cichy płacz Zofii za ścianą. Michał śpi twardo, odwrócony do mnie plecami. Odkąd stracił pracę w banku, zamknął się w sobie jeszcze bardziej. Całe dnie spędza na szukaniu ofert pracy albo czytaniu starych gazet.
Pewnego dnia znajduję na strychu pudełko ze zdjęciami. Są tam fotografie sprzed wojny: młoda Helena w białej sukni, Zofia z naręczem kwiatów, ich rodzice na tle tej samej kamienicy. Przeglądam je ukradkiem, bo wiem, że nie powinnam grzebać w cudzych wspomnieniach.
Wieczorem pokazuję jedno zdjęcie Michałowi.
— Zobacz, twoja mama była kiedyś naprawdę piękna — mówię.
On tylko wzrusza ramionami.
— Wszyscy byli kiedyś młodzi — odpowiada gorzko.
Coraz częściej czuję się tu jak duch. Moje rzeczy są schowane w szafie w najmniejszym pokoju; nawet kubek do kawy mam własny, żeby nie pomylić go z kubkami Heleny i Zofii. Każda próba zmiany czegokolwiek kończy się awanturą.
— Po co ci te nowe zasłony? Te są jeszcze dobre! — krzyczy Helena.
— Ale są już wyblakłe… — próbuję tłumaczyć.
— To pamiątka po mojej matce! — słyszę w odpowiedzi.
Czasem wychodzę na spacer po Starym Mieście tylko po to, żeby odetchnąć innym powietrzem. Patrzę na turystów robiących zdjęcia kolorowym kamienicom i myślę: dla nich to tylko ładne tło do selfie. Dla mnie to labirynt bez wyjścia.
Najgorzej jest podczas rodzinnych świąt. Wtedy przyjeżdżają kuzyni z Pragi i Mokotowa, wszyscy śmieją się głośno przy stole, a ja czuję się coraz mniejsza. Ktoś pyta: „A kiedy wy się wyprowadzicie na swoje?” Michał milczy. Ja uśmiecham się sztucznie i zmieniam temat.
Pewnego wieczoru Helena zaczyna rozmowę przy herbacie:
— Aniu, ty chyba nie jesteś tu szczęśliwa?
Zaskakuje mnie jej szczerość. Przez chwilę milczę.
— Chciałabym mieć coś swojego — mówię w końcu cicho. — Choćby mały pokój tylko dla nas.
Helena patrzy na mnie długo.
— My też kiedyś chciałyśmy mieć coś swojego — mówi powoli. — Ale życie układa się inaczej niż planujemy.
Zofia kiwa głową ze smutkiem.
Tej nocy długo nie mogę zasnąć. Myślę o tym, ile kobiet przed mną mieszkało w tych murach i ile z nich czuło się tak samo zagubionych jak ja. Czy to możliwe, żeby dom był jednocześnie schronieniem i więzieniem?
Rano Michał mówi mi niespodziewanie:
— Może poszukamy czegoś dla siebie? Nawet kawalerki na obrzeżach?
Patrzę na niego z niedowierzaniem.
— Naprawdę tego chcesz?
Wzrusza ramionami.
— Chcę widzieć cię szczęśliwą.
Nie wiem jeszcze, co będzie dalej. Może odważymy się zrobić ten krok. A może zostaniemy tu na zawsze, uwięzieni między przeszłością a teraźniejszością?
Czasem zastanawiam się: czy dom to miejsce, czy ludzie? Czy można być szczęśliwym tam, gdzie nigdy nie jest się u siebie? Może każdy z nas nosi swój dom gdzieś głęboko w sercu?