Miłość, która boli: Historia jednej rodziny z warszawskiego blokowiska
– Magda, nie możesz być taka naiwna! – głos mojej matki odbijał się echem od ścian naszej kuchni. – On cię zostawi, zobaczysz! Tak samo jak twój ojciec zostawił mnie!
Zacisnęłam dłonie na kubku z herbatą, czując jak gorąco parzy mnie w palce. Nie chciałam płakać, nie przy niej. Nie po raz kolejny.
– Mamo, proszę cię… – szepnęłam, ledwo powstrzymując łzy. – Bartek nie jest tatą. On mnie kocha.
– Kocha? – prychnęła. – Kocha siebie! Ty jesteś tylko dodatkiem do jego kariery. Zobaczysz, jak się urodzi dziecko, wszystko się zmieni.
Nie chciałam jej słuchać. Przecież Bartek był inny. Poznaliśmy się na studiach na Politechnice Warszawskiej. On – pewny siebie, z błyskiem w oku, ja – cicha, trochę zagubiona dziewczyna z Pragi. Zakochałam się w nim od pierwszego wejrzenia. On też mówił, że jestem jego całym światem.
Ale teraz… Teraz siedziałam w tej samej kuchni, w której kiedyś mama płakała po odejściu ojca. Byłam w ósmym miesiącu ciąży i coraz częściej łapałam się na tym, że jej słowa wracają do mnie jak bumerang.
Bartek wracał coraz później z pracy. Kiedyś przynosił mi kwiaty, teraz przynosił tylko zmęczenie i zapach obcych perfum na koszuli. Próbowałam nie myśleć o tym, co to znaczy.
Pewnego wieczoru usłyszałam jego rozmowę przez telefon. Stałam za drzwiami sypialni, serce waliło mi jak młotem.
– Nie mogę teraz rozmawiać… Tak, wiem… Ona jest w domu… Tak, spotkamy się jutro…
Zamarłam. Wiedziałam już wszystko.
Następnego dnia próbowałam udawać, że nic się nie stało. Przygotowałam obiad – jego ulubione gołąbki. Siedzieliśmy przy stole w milczeniu.
– Magda… – zaczął nagle Bartek, odkładając widelec. – Musimy porozmawiać.
Wiedziałam, co powie. Czułam to w kościach.
– Wiem o wszystkim – przerwałam mu cicho. – O tej dziewczynie z pracy.
Spojrzał na mnie zaskoczony, potem spuścił wzrok.
– To nie tak…
– To dokładnie tak – powiedziałam twardo. – Jesteś tchórzem, Bartek.
Nie odpowiedział. Wstał i wyszedł z mieszkania, trzaskając drzwiami.
Zostałam sama. Z dzieckiem pod sercem i tysiącem pytań w głowie.
Kiedy urodziła się Zosia, byłam już sama. Mama pomagała mi jak mogła, ale jej pomoc była podszyta goryczą i wyrzutami sumienia.
– Mówiłam ci – powtarzała niemal codziennie. – Mężczyźni są tacy sami.
Ale ja nie chciałam być jak ona. Nie chciałam żyć przeszłością i żalem.
Zosia była moim światłem w tunelu. Jej pierwszy uśmiech sprawił, że zapomniałam o bólu porodu i samotności. Ale życie samotnej matki na warszawskim blokowisku nie było bajką.
Pieniądze szybko się kończyły. Bartek płacił alimenty, ale to ledwie starczało na pieluchy i mleko. Próbowałam dorabiać korepetycjami z matematyki, ale kto chciał zostawić dziecko pod opieką matki, która sama ledwo trzyma się na nogach?
Czasem wieczorami siadałam przy oknie i patrzyłam na światła miasta. Marzyłam o innym życiu – o domu z ogródkiem pod Warszawą, o mężu, który wraca do domu i całuje mnie na powitanie. O rodzinie bez krzyków i łez.
Ale rzeczywistość była inna.
Pewnego dnia Bartek pojawił się niespodziewanie pod moimi drzwiami.
– Musimy pogadać – powiedział bez ogródek.
Wpuściłam go do środka. Zosia spała w swoim łóżeczku.
– Chcę ją widywać częściej – powiedział stanowczo. – Mam prawo być jej ojcem.
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
– Teraz sobie przypomniałeś? Po tylu miesiącach?
– Magda… Ja… Popełniłem błąd. Tamta dziewczyna… To nie miało sensu.
Poczułam gniew i ulgę jednocześnie. Chciałam mu wybaczyć, ale nie potrafiłam zapomnieć tego bólu.
– Zosia nie jest nagrodą pocieszenia – powiedziałam chłodno. – Jeśli chcesz być ojcem, musisz to udowodnić.
Bartek zaczął przychodzić regularnie. Bawił się z Zosią, zabierał ją na spacery do parku Skaryszewskiego. Patrzyłam na nich przez okno i zastanawiałam się, czy jeszcze kiedyś będziemy rodziną.
Mama patrzyła na to wszystko z dystansem.
– Nie daj się nabrać – ostrzegała. – On wróci do niej przy pierwszej okazji.
Ale ja chciałam wierzyć, że ludzie mogą się zmienić.
Któregoś dnia Bartek zaproponował:
– Może spróbujemy jeszcze raz? Dla Zosi?
Serce mi zabiło mocniej. Pragnęłam tego od miesięcy, ale bałam się kolejnego rozczarowania.
– Nie wiem… Muszę pomyśleć – odpowiedziałam szczerze.
Wieczorem długo rozmawiałam z mamą.
– Jeśli mu wybaczysz, pokażesz Zosi, że można dawać drugą szansę – powiedziała niespodziewanie łagodnie. – Ale jeśli znów cię zrani…
Nie dokończyła zdania. Wiedziałyśmy obie, co by to oznaczało.
Minęły tygodnie pełne niepewności i rozmów. Bartek starał się jak nigdy wcześniej: pomagał przy Zosi, gotował obiady, nawet sprzątał mieszkanie bez proszenia. Powoli zaczęłam mu ufać na nowo.
Ale pewnego dnia znalazłam w jego telefonie wiadomość od tej samej dziewczyny:
„Tęsknię za tobą.”
Świat znów runął mi na głowę.
Tym razem nie było już krzyków ani łez. Spakowałam jego rzeczy i wystawiłam za drzwi.
– Magda… Proszę…
– Dość! – powiedziałam stanowczo. – Wybaczam ci dla siebie i dla Zosi. Ale nie chcę już żyć w kłamstwie.
Bartek odszedł na dobre.
Zostałyśmy same – ja i moja córka. Ale tym razem czułam spokój. Wiedziałam już, że jestem silniejsza niż myślałam.
Czasem patrzę na Zosię i zastanawiam się: czy lepiej żyć samotnie niż w iluzji szczęścia? Czy warto dawać drugą szansę komuś, kto raz już zawiódł?
A wy? Co byście zrobili na moim miejscu?