Miłość, która dzieli: Historia o matce, synu i dwóch żonach
— Mamo, dlaczego jej pomogłaś, a mojej obecnej żonie odmawiasz? — głos Pawła drżał od złości i rozczarowania. Stał w progu mojego mieszkania, zaciśnięte pięści i oczy pełne pretensji. W tej chwili poczułam się jak oskarżona na sali sądowej, choć przecież całe życie starałam się być dla niego wsparciem.
Nie potrafiłam odpowiedzieć od razu. W mojej głowie kłębiły się wspomnienia: jak pomagałam jego byłej żonie, Magdzie, kiedy po rozwodzie została sama z wnuczką. Pamiętam, jak płakała w mojej kuchni, trzymając w rękach list od komornika. Paweł wtedy był już z nową kobietą — Martą. Przyszedł do mnie z prośbą, bym pozwoliła im zamieszkać razem w moim mieszkaniu. Odmówiłam. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że ta decyzja będzie początkiem rodzinnej burzy.
— Paweł, nie rozumiesz… — zaczęłam cicho, ale przerwał mi gwałtownie.
— Nie rozumiem? Ty zawsze stajesz po stronie innych! Magdzie płaciłaś rachunki, opiekowałaś się wnuczką, a teraz, kiedy ja potrzebuję pomocy, zamykasz przede mną drzwi! — jego głos podnosił się z każdym słowem.
Spojrzałam na niego i zobaczyłam w nim małego chłopca, który kiedyś przychodził do mnie z rozbitym kolanem. Ale teraz był dorosłym mężczyzną, który sam zaplątał się w sieć własnych decyzji. Wiedziałam, że nie mogę mu tego powiedzieć wprost — nie chciałam go ranić bardziej.
— Paweł, Magda została sama z dzieckiem. Ty… Ty masz Martę. Jesteście razem. To inna sytuacja — próbowałam tłumaczyć.
— Inna? Bo co? Bo Magda była twoją ulubienicą? — rzucił z goryczą.
Zacisnęłam usta. Prawda była taka, że Magda nigdy nie była moją ulubienicą. Ale widziałam jej bezradność i strach o przyszłość córki. Paweł zostawił je praktycznie bez środków do życia. Nie płacił alimentów regularnie, tłumacząc się problemami finansowymi. A ja nie mogłam patrzeć na to obojętnie.
Pamiętam dzień, kiedy Magda przyszła do mnie po raz pierwszy po rozwodzie. Była blada i zmęczona. — Pani Zofio… Przepraszam, że przeszkadzam… — zaczęła nieśmiało. — Nie mam już siły walczyć z komornikiem. Paweł nie przysyła pieniędzy od dwóch miesięcy…
Serce mi się krajało. Wiedziałam, że powinnam być neutralna, ale przecież chodziło o moją wnuczkę! Pomogłam im wtedy — zapłaciłam rachunki za prąd i gaz, kupiłam trochę jedzenia i zabrałam małą Kasię na weekend do siebie.
Paweł dowiedział się o tym przypadkiem. Przyszedł do mnie kilka dni później z Martą. — Mamo, chcemy się do ciebie wprowadzić na jakiś czas. Marta jest w ciąży, a nas nie stać na wynajem mieszkania — powiedział bez ogródek.
Poczułam wtedy gniew i żal. Jak mógł prosić mnie o pomoc, skoro sam nie potrafił zadbać o swoje pierwsze dziecko? — Paweł… Moje mieszkanie jest małe. Nie dam rady przyjąć was wszystkich — skłamałam wtedy. W rzeczywistości nie chciałam patrzeć na jego nowe życie, podczas gdy Magda walczyła o przetrwanie.
Od tamtej pory nasze relacje były coraz bardziej napięte. Paweł coraz rzadziej dzwonił, a kiedy już to robił, rozmowy kończyły się kłótnią. Marta patrzyła na mnie z wyrzutem za każdym razem, gdy się spotykaliśmy na rodzinnych uroczystościach.
Kilka miesięcy temu Paweł stracił pracę. Przyszedł do mnie ponownie z prośbą o pomoc finansową. — Mamo, tylko na chwilę… Marta jest po porodzie, mamy długi…
Znowu odmówiłam. Tym razem już nie miałam siły tłumaczyć dlaczego. Wiedziałam jednak jedno: jeśli pomogę mu teraz, nigdy nie nauczy się odpowiedzialności za swoje decyzje.
W domu panowała cisza po naszej kłótni. Siedziałam przy stole i patrzyłam na zdjęcia wnuczki Kasi oraz nowo narodzonego wnuka Antosia. Dwa różne światy, dwie rodziny połączone jednym człowiekiem — moim synem.
Czasem zastanawiam się, czy postąpiłam słusznie. Czy powinnam była być bardziej wyrozumiała dla Pawła? Czy może powinnam była postawić mu granice jeszcze wcześniej? Wiem jedno: serce matki jest rozdarte między miłością a sprawiedliwością.
Wieczorem zadzwoniła Magda. — Pani Zofio… Dziękuję za wszystko. Kasia dostała stypendium w szkole! — jej głos drżał ze wzruszenia.
Uśmiechnęłam się przez łzy. Może jednak warto było pomóc tamtej rodzinie?
Ale czy przez to nie straciłam własnego syna?
Czasem pytam siebie: czy matka może kochać sprawiedliwie? Czy zawsze musi wybierać między jednym dzieckiem a drugim? Co wy byście zrobili na moim miejscu?