Miłość na nowo: Rozwód po sześćdziesiątce
– Jerzy, czy możesz mi podać sól? – głos Anny rozbrzmiał w kuchni, jakby był echem wszystkich naszych wspólnych lat. Bez patrzenia na siebie, bez czułości. Podałem jej solniczkę, a ona nawet nie podniosła wzroku znad talerza. W tle grało radio, cicho, jakby bało się przeszkodzić naszej ciszy. Nasz syn, Tomek, dzwonił wczoraj – powiedziała Anna, przełamując milczenie. – Pytał, czy przyjedziemy do wnuków na weekend.
– Może – odpowiedziałem, niepewny, czy chcę znów słuchać tych samych rozmów o szkole, o zdrowiu, o pogodzie. O wszystkim, tylko nie o nas. Od lat byliśmy dla siebie jak współlokatorzy, nie jak małżonkowie. Każdy dzień był powtarzalny jak refren starej piosenki.
Nie wiem, kiedy to się zaczęło. Może wtedy, gdy Tomek wyprowadził się z domu? Może wtedy, gdy Anna przestała mnie pytać o moje marzenia? A może wtedy, gdy sam przestałem je mieć?
Wszystko zmieniło się pewnego jesiennego dnia w bibliotece miejskiej. Przyszedłem oddać książki i zobaczyłem ją – Magdalenę. Miała siwe włosy spięte w kok i uśmiech, który rozświetlał całą salę. Rozmawialiśmy o literaturze, o podróżach, o życiu. Poczułem się znów młody, jakbym wrócił do czasów studenckich. Każde spotkanie z Magdaleną było jak łyk świeżego powietrza po latach duszności.
Zacząłem wracać do domu coraz później. Anna zauważyła zmianę, ale nie pytała. Może bała się odpowiedzi? Może już jej nie obchodziło? Pewnego wieczoru, gdy wróciłem po spotkaniu z Magdaleną, Anna siedziała w salonie z kubkiem herbaty.
– Jerzy, co się z tobą dzieje? – zapytała cicho.
Zamarłem. Przez chwilę chciałem skłamać, powiedzieć, że wszystko jest w porządku. Ale nie mogłem już dłużej udawać.
– Zakochałem się – wyszeptałem. – W innej kobiecie.
Anna spojrzała na mnie z niedowierzaniem. W jej oczach zobaczyłem ból i gniew, ale też ulgę. Jakby czekała na tę prawdę od lat.
– Po tylu latach…? – jej głos drżał.
– Przepraszam – powiedziałem tylko.
Następne dni były koszmarem. Anna płakała nocami, ja nie mogłem spać. Tomek przyjechał do nas i krzyczał na mnie: – Jak mogłeś to zrobić mamie?! Po tylu latach?!
Nie miałem odpowiedzi. Sam siebie nienawidziłem za to, co zrobiłem rodzinie. Ale nie potrafiłem już wrócić do dawnego życia. Magdalena była moją nadzieją na szczęście, którego tak długo mi brakowało.
Rozwód w wieku sześćdziesięciu pięciu lat to nie jest coś, o czym marzy człowiek. To wstyd, strach przed samotnością i poczucie winy wobec wszystkich bliskich. Anna zamknęła się w sobie. Przestała odbierać telefony od przyjaciółek. Nasz dom stał się jeszcze bardziej pusty niż wcześniej.
Magdalena była dla mnie wsparciem. – Jerzy, masz prawo być szczęśliwy – mówiła cicho. – Ale musisz być pewny tego wyboru.
Byłem rozdarty między poczuciem obowiązku a pragnieniem życia na nowo. Każda rozmowa z Tomkiem kończyła się kłótnią. – Zniszczyłeś naszą rodzinę! – krzyczał syn.
Pewnego dnia Anna poprosiła mnie o rozmowę.
– Wiesz co jest najgorsze? – zapytała spokojnie. – Że przez tyle lat żyliśmy obok siebie i żadne z nas nie miało odwagi powiedzieć prawdy.
Patrzyliśmy na siebie długo w milczeniu. W jej oczach zobaczyłem zmęczenie i rezygnację.
– Chcę rozwodu – powiedziała stanowczo.
Podpisałem papiery ze łzami w oczach. Czułem się jak zdrajca i tchórz jednocześnie. Ale wiedziałem, że to jedyna droga do odzyskania siebie.
Po rozwodzie zamieszkałem z Magdaleną w małym mieszkaniu na obrzeżach miasta. Było skromnie, ale czułem się wolny i… szczęśliwy? Nie wiem jeszcze. Często myślę o Annie i Tomku. Czy kiedyś mi wybaczą? Czy ja sam sobie wybaczę?
Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: czy miałem prawo szukać szczęścia kosztem innych? Czy można zacząć życie od nowa po sześćdziesiątce? Może każdy z nas zasługuje na drugą szansę… Ale czy cena za nią nie jest zbyt wysoka?