Minuta spóźnienia – moja wojna z teściową generałową. Czy można pokochać tyrana pod własnym dachem?
– Znowu spóźniona! – głos pani Teresy przeszył powietrze jak gwizdek wojskowego kaprala. Stałam w progu kuchni, z kluczami jeszcze w dłoni, a zegar na ścianie bezlitośnie wskazywał 18:01. Kolacja była o osiemnastej. Zawsze. – Przepraszam, korki na Grójeckiej… – zaczęłam nieśmiało, ale ona już odwracała się do mnie plecami, zamaszyście zdejmując garnek z ognia.
– W tym domu nie ma miejsca na wymówki. – Jej głos był lodowaty. – Kto nie szanuje czasu innych, nie szanuje rodziny.
Mój mąż, Tomek, siedział przy stole z opuszczoną głową. Jego milczenie bolało bardziej niż słowa teściowej. Czułam się jak intruz w ich świecie reguł i porządku, gdzie nawet filiżanki stały w równych rzędach jak żołnierze na apelu.
Wprowadziłam się do nich po ślubie, bo nasze mieszkanie było jeszcze w remoncie. Miało być na chwilę, a trwało już pół roku. Każdy dzień był próbą sił. Pani Teresa – wdowa po wojskowym, emerytowana nauczycielka matematyki – rządziła domem z żelazną konsekwencją. Pobudka o szóstej, śniadanie o siódmej, obiad punkt dwunasta trzydzieści. Kto się spóźnił, jadł zimne albo wcale.
Pamiętam pierwszy weekend. Sobota rano, marzyłam o dłuższym śnie po ciężkim tygodniu pracy. O 6:05 drzwi do pokoju otworzyły się z hukiem.
– W tym domu nie śpimy do południa! – usłyszałam i zobaczyłam jej sylwetkę w drzwiach. – Pościelić łóżko, przewietrzyć pokój i zapraszam na śniadanie.
Tomek próbował mnie pocieszać:
– Mama zawsze taka była…
Ale ja nie byłam przyzwyczajona do życia według rozkazu dnia. W moim rodzinnym domu panował luz, śmiech i spontaniczność. Tutaj każdy gest miał swoje miejsce i czas.
Najgorzej było z łazienką. Pani Teresa ustaliła grafik kąpieli. Każdy miał dokładnie 12 minut. Raz przekroczyłam limit o minutę – wyszła spod drzwi i powiedziała:
– Woda nie jest za darmo! Następnym razem wyłączę bojler.
Czułam się upokorzona, ale nie chciałam robić awantur. Tomek prosił: „Wytrzymaj jeszcze trochę”. Ale z każdym dniem narastało we mnie poczucie bezsilności i gniewu.
Pewnego wieczoru, kiedy wróciłam później z pracy, usłyszałam za drzwiami rozmowę:
– Ona nigdy się nie nauczy dyscypliny – mówiła pani Teresa do Tomka.
– Mamo, daj jej czas…
– Czas? Życie jej nie będzie rozpieszczać!
Łzy napłynęły mi do oczu. Poczułam się jak dziecko, które zawiodło wszystkich wokół.
Zaczęłam unikać wspólnych posiłków, zamykać się w pokoju pod pretekstem zmęczenia. W pracy zostawałam dłużej niż musiałam. Zaczęłam nawet rozważać wynajęcie kawalerki na własną rękę.
W końcu przyszedł dzień przesilenia. Była niedziela, obiad rodzinny z okazji imienin pani Teresy. Przy stole siedziała cała rodzina: jej siostra Halina z mężem, kuzynka Basia i jej dzieci. Atmosfera była napięta jak struna.
– Czy mogłabyś podać surówkę? – zwróciła się do mnie teściowa tonem rozkazu.
Podałam miskę, ale ręka mi drżała. Surówka wylądowała na obrusie.
– No pięknie! – westchnęła teatralnie pani Teresa. – Nawet tego nie potrafisz zrobić porządnie?
Wstałam od stołu i wybiegłam do ogrodu. Za mną wybiegł Tomek.
– Przepraszam cię… Nie wiem, co robić…
– Musimy stąd wyjechać – powiedziałam przez łzy. – Albo ja odejdę sama.
Wieczorem przyszła do mnie pani Teresa.
– Myślisz, że jestem tyranem? – zapytała niespodziewanie cicho.
Milczałam.
– Ja tylko chcę was nauczyć życia…
– Ale to nie jest życie – odpowiedziałam drżącym głosem. – To koszmar.
Przez chwilę patrzyłyśmy na siebie w milczeniu. Po raz pierwszy zobaczyłam w jej oczach cień smutku.
– Może przesadzam… Ale kiedyś wszystko musiało być na czas. Twój teść był wojskowym… Ja musiałam być silna.
Nie odpowiedziałam. Tego wieczoru długo nie mogłam zasnąć.
Kilka dni później znaleźliśmy z Tomkiem mieszkanie do wynajęcia. Wyprowadziliśmy się szybko i cicho. Pani Teresa nie przyszła nas pożegnać.
Minęły dwa lata. Dziś czasem dzwonię do niej z pytaniem o przepis na pierogi albo proszę o radę w sprawie rachunków. Nadal jest oschła i zasadnicza, ale już nie rządzi moim życiem.
Często zastanawiam się: czy można pokochać kogoś, kto przez lata był twoim oprawcą? Czy dyscyplina naprawdę jest ważniejsza od czułości? A może każda z nas po prostu inaczej rozumie miłość?