Mój ojciec, mój ciężar: Gdy rodzina przestaje być wsparciem – historia Lucyny z Radomia

— Lucyna, nie możesz mnie tak zostawić! — głos ojca odbijał się echem po ciasnym korytarzu naszego mieszkania w Radomiu. Stałam przy drzwiach z kluczami w dłoni, a łzy cisnęły mi się do oczu. Miałam trzydzieści sześć lat, dwójkę dzieci i męża, który coraz częściej patrzył na mnie z wyrzutem. Mimo to, to właśnie ja byłam tą, która miała wszystko dźwigać.

Ojciec był po udarze. Lekarze mówili, że będzie wymagał stałej opieki. Mama zmarła pięć lat temu na raka, a mój brat Tomek mieszkał w Poznaniu i od lat nie interesował się rodziną. „Lucynka, ty zawsze byłaś tą odpowiedzialną” — powtarzał ojciec, jakby to była nagroda, a nie wyrok.

Wróciłam do kuchni. Ojciec siedział przy stole, patrzył na mnie z wyrzutem. — Znowu wychodzisz? — zapytał cicho. — Muszę odebrać dzieci ze szkoły — odpowiedziałam, próbując ukryć drżenie głosu. — Zawsze masz coś ważniejszego ode mnie — rzucił z goryczą.

Wyszłam na klatkę schodową i poczułam, jak powietrze staje się lżejsze. Ale tylko na chwilę. Telefon zadzwonił po pięciu minutach. To był mąż, Krzysiek. — Lucyna, ile jeszcze to potrwa? Dzieci cię prawie nie widują. Ja… ja też już nie daję rady.

Wróciłam do domu późnym popołudniem. Ojciec siedział w tym samym miejscu, jakby czas się zatrzymał. — Zrobiłem ci herbatę — powiedział nagle łagodnie. — Wiem, że masz ciężko, ale ja naprawdę nie mam nikogo poza tobą.

Przez chwilę poczułam ukłucie winy. Przecież to mój ojciec. Przecież kiedyś to on nosił mnie na barana, uczył jeździć na rowerze, robił najlepsze naleśniki na świecie. Ale tamten ojciec zniknął gdzieś wśród pretensji i żądań.

Wieczorem zadzwonił Tomek. — Lucyna, ja naprawdę nie mogę przyjechać. Mam pracę, dzieci… Ty jesteś bliżej, to logiczne, że ty się nim zajmujesz — powiedział bez cienia emocji w głosie.

— A ja? Ja też mam dzieci! Też mam pracę! — krzyknęłam do słuchawki. — Ale ty zawsze byłaś silniejsza — odpowiedział i rozłączył się.

Zaczęłam coraz częściej płakać po nocach. Krzysiek próbował mnie pocieszać, ale widziałam w jego oczach zmęczenie i rozczarowanie. Dzieci pytały: „Mamo, kiedy pojedziemy na rower?” albo „Mamo, czemu jesteś smutna?” Nie umiałam im odpowiedzieć.

Ojciec wymagał coraz więcej pomocy: kąpiele, podawanie leków, gotowanie specjalnych posiłków. Z pracy musiałam zrezygnować na pół etatu. Szefowa patrzyła na mnie z politowaniem: — Lucyna, rozumiem sytuację, ale musisz się określić.

Pewnego dnia wróciłam do domu i zobaczyłam ojca leżącego na podłodze w kuchni. Upadł i nie miał siły wstać. Pomogłam mu usiąść i wtedy wybuchłam:

— Tato! Ja już nie daję rady! Nie mogę być twoją pielęgniarką, kucharką i córką jednocześnie!

Spojrzał na mnie zaskoczony i… przestraszony. Po raz pierwszy zobaczyłam w jego oczach lęk.

— Przepraszam… Ja po prostu nie chcę być sam — wyszeptał.

Usiadłam obok niego na zimnych kafelkach i zaczęłam płakać razem z nim.

Następnego dnia zadzwoniłam do MOPS-u. Rozmowa była trudna:

— Wie pani, mamy długie kolejki do opiekunek środowiskowych… Może rodzina mogłaby się bardziej zaangażować?

— Nie mam już rodziny! — wykrzyczałam do słuchawki.

Zaczęłam szukać pomocy wszędzie: u sąsiadów, w parafii, nawet u znajomych z dawnych lat. Większość patrzyła ze współczuciem, ale nikt nie chciał się zaangażować.

Krzysiek coraz częściej spał na kanapie w salonie. Dzieci zamknęły się w sobie. Czułam się jak więzień we własnym domu.

Któregoś wieczoru usiadłam przy stole naprzeciwko ojca.

— Tato… Musimy coś zmienić. Ja już nie mogę tak żyć.

Patrzył na mnie długo w milczeniu.

— Myślisz o domu opieki? — zapytał cicho.

Zamilkłam. Bałam się tego słowa bardziej niż czegokolwiek innego.

— Może to będzie lepsze dla nas obojga — dodał po chwili.

Łzy popłynęły mi po policzkach. Czułam ulgę i wstyd jednocześnie.

Załatwienie formalności trwało kilka miesięcy. Ojciec zamieszkał w domu opieki pod Radomiem. Odwiedzam go co tydzień. Czasem rozmawiamy o dawnych czasach, czasem milczymy razem przy oknie.

Moje życie powoli wraca do normy. Dzieci znów się śmieją, Krzysiek wrócił do sypialni. Ale w środku czuję pustkę i żal.

Czy jestem złą córką? Czy można kochać kogoś i jednocześnie mieć go dość? Gdzie kończy się miłość, a zaczyna poświęcenie?

Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: czy naprawdę miałam wybór? Czy ktoś z was też czuł się kiedyś więźniem własnej rodziny?