Moja córka wstydziła się naszych wiejskich korzeni i nie zaprosiła nas na swój ślub – historia matki z Podlasia
— Mamo, proszę cię, nie przyjeżdżaj do Warszawy w tej kurtce. Ludzie tu inaczej się ubierają — powiedziała kiedyś Ola, patrząc na mnie z lekkim zażenowaniem, gdy odwiedziłam ją po raz pierwszy w jej nowym mieszkaniu na Mokotowie. Stałam wtedy w progu, trzymając w ręku słoik ogórków kiszonych i bochenek chleba na zakwasie, który upiekłam specjalnie dla niej. W jej oczach widziałam cień wstydu, którego nie rozumiałam. Przecież to ja ją wychowałam, ja ją karmiłam, ja ją uczyłam, jak być dobrym człowiekiem.
Ola zawsze była ambitna. Już jako dziecko marzyła o wielkim świecie. Gdy inne dzieci biegały po łąkach, ona siedziała z książką pod jabłonią i uczyła się angielskiego z podręcznika, który dostała od nauczycielki. Byliśmy dumni, gdy dostała się na studia do Warszawy. Pamiętam, jak cała wieś przyszła ją pożegnać na przystanek PKS-u. Ojciec płakał ukradkiem, a ja ściskałam jej rękę tak mocno, jakbym mogła zatrzymać ją przy sobie choć jeszcze przez chwilę.
Na początku dzwoniła codziennie. Opowiadała o wykładach, nowych znajomych, o tym, jak trudno jej się odnaleźć w wielkim mieście. Z czasem rozmowy stawały się coraz rzadsze. Zaczęła mówić coraz mniej o sobie, a coraz więcej o tym, jak bardzo różnimy się od ludzi z miasta. — Mamo, tu nikt nie rozumie tych naszych zwyczajów. Nikt nie je kiszonych ogórków na śniadanie — śmiała się przez telefon, ale w jej głosie słyszałam dystans.
Pewnego dnia zadzwoniła i powiedziała: — Mamo, poznałam kogoś. Nazywa się Tomek. Pracuje w banku. Jest z Warszawy. — Cieszyłam się jej szczęściem, choć czułam ukłucie niepokoju. Zapytałam: — A kiedy nas sobie przedstawisz? — Jeszcze nie teraz, mamo. On jest bardzo zajęty.
Minęły miesiące. Ola coraz rzadziej przyjeżdżała do domu. Gdy już przyjeżdżała, była spięta, jakby każdy nasz gest był dla niej powodem do wstydu. — Mamo, nie mów tak głośno po podlasku przy Tomku — prosiła szeptem podczas jednej z wizyt. Ojciec milczał wtedy przez całą kolację.
Wszystko zmieniło się pewnej soboty. Było już po żniwach, siedziałam z ojcem na ławce przed domem i łuskałam fasolę na zimę. Przyszła sąsiadka, pani Zosia, z gazetą w ręku. — Mario, widziałaś? Twoja Ola w gazecie! — krzyknęła od bramy. Wzięłam gazetę do ręki i zobaczyłam zdjęcie mojej córki w białej sukni obok Tomka. Pod spodem podpis: „Ślub Aleksandry Nowak i Tomasza Zielińskiego – uroczystość w Pałacu w Wilanowie”.
Serce mi stanęło. Przeczytałam artykuł trzy razy, zanim dotarło do mnie, że to prawda. Ola wyszła za mąż i nawet nas nie zaprosiła. Nawet nie zadzwoniła.
Przez kilka dni chodziłam jak struta. Ojciec zamknął się w stodole i nie wychodził przez dwa dni. Wieczorami płakałam do poduszki, próbując zrozumieć, co zrobiliśmy źle. Czy naprawdę nasze korzenie są powodem do wstydu? Czy Ola tak bardzo chciała być kimś innym?
Zadzwoniłam do niej po tygodniu ciszy.
— Olu… czy to prawda? — zapytałam drżącym głosem.
Po drugiej stronie długo panowała cisza.
— Mamo… Ja… Nie wiedziałam jak wam powiedzieć… Tomek… jego rodzina… Oni są inni… Nie chcieliśmy robić dużego wesela… To wszystko było takie szybkie…
— Ale przecież nawet nie zadzwoniłaś! Nawet nie dałaś nam szansy być z tobą w tym dniu!
— Mamo, proszę cię… Nie rozumiesz… Ja po prostu chciałam zacząć nowe życie…
Rozłączyłam się bez słowa. Przez kolejne dni czułam pustkę większą niż kiedykolwiek wcześniej. Ojciec przestał mówić o Oli zupełnie. W domu panowała cisza.
Sąsiedzi zaczęli pytać: — Dlaczego was tam nie było? Czy coś się stało? — Nie wiedziałam co odpowiadać. Wstydziłam się za nią i za siebie jednocześnie.
Po kilku tygodniach Ola przysłała kartkę z przeprosinami i zdjęcie ze ślubu. Na odwrocie napisała: „Mamo, tato, przepraszam. Może kiedyś zrozumiecie”.
Patrzyłam na to zdjęcie długo. Moja córka wyglądała pięknie i szczęśliwie, ale jej oczy były jakieś obce. Nie widziałam już tej dziewczynki spod jabłoni.
Często pytam siebie: gdzie popełniłam błąd? Czy można kochać dziecko za bardzo? Czy nasze korzenie naprawdę są powodem do wstydu?
Może Ola kiedyś wróci do domu i zrozumie, że bez względu na to, gdzie jest i kim się stała – zawsze będzie naszą córką z podlaskiej ziemi.
Czy można wybaczyć dziecku taki ból? Czy wy też przeżyliście coś podobnego?