Moja mama wydała pieniądze na moją operację… na wakacje nad Bałatonem. Czy można wybaczyć coś takiego?

– Mamo, gdzie są te pieniądze? – mój głos drżał, choć starałam się brzmieć spokojnie. Stałam w kuchni, ściskając w dłoni wydruk z banku. Na koncie nie było już ani grosza z kredytu, który z takim trudem dostałyśmy na moją operację kręgosłupa. Mama odwróciła się od okna, jej twarz była blada, a oczy uciekały gdzieś w bok.

– Kochanie, ja… Potrzebowałam chwili dla siebie. Pojechałam nad Bałaton. Musiałam odpocząć – powiedziała cicho, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.

Poczułam, jak świat pod moimi stopami zaczyna się chwiać. Przez chwilę miałam wrażenie, że zaraz zemdleję. Operacja była zaplanowana za dwa tygodnie. Lekarze ostrzegali: jeśli nie zrobię jej teraz, mogę już nigdy nie chodzić bez bólu. A mama… moja mama… pojechała na wakacje za pieniądze, które miały uratować moje zdrowie.

– Czy ty w ogóle rozumiesz, co zrobiłaś? – wyszeptałam. – To były pieniądze na moją operację! Na moje życie!

Mama zaczęła płakać. Ale to nie był płacz skruchy. To był płacz kogoś, kto żałuje tylko tego, że został przyłapany.

– Ty nic nie rozumiesz! – wybuchła nagle. – Całe życie poświęciłam dla ciebie! Nigdy nie miałam nic swojego! Chciałam choć raz poczuć się wolna!

Patrzyłam na nią jak na obcą osobę. Przypomniały mi się wszystkie te noce, kiedy siedziała przy moim łóżku po kolejnych atakach bólu. Wszystkie jej obietnice, że „wszystko będzie dobrze”.

Tego dnia wszystko się zmieniło.

Przez kolejne dni próbowałam znaleźć rozwiązanie. Dzwoniłam do szpitala, prosiłam o przesunięcie terminu operacji. Szukałam pracy, choć ledwo mogłam chodzić. Znajomi i dalsza rodzina rozkładali ręce – nikt nie miał pieniędzy, wszyscy mieli swoje problemy.

Mama zamknęła się w swoim pokoju i nie wychodziła przez dwa dni. Słyszałam tylko ciche szlochy i rozmowy przez telefon. W końcu przyszła do mnie wieczorem, kiedy leżałam na kanapie z gorączką.

– Przepraszam – powiedziała cicho. – Nie wiem, co we mnie wstąpiło. Chciałam uciec od wszystkiego… od twojej choroby, od kredytów, od siebie samej.

Nie odpowiedziałam. Nie potrafiłam.

Następnego dnia zadzwoniła ciocia Basia z Krakowa.

– Słuchaj, Aniu – zaczęła ostrożnie – twoja mama do mnie dzwoniła. Powiedziała mi wszystko. Wiem, że jest ci ciężko, ale musisz wiedzieć jedno: ona zawsze miała problem z odpowiedzialnością. Twój ojciec odszedł właśnie przez to… Ale ty jesteś silniejsza niż myślisz.

Zrozumiałam wtedy, że to nie była pierwsza taka sytuacja. Że przez lata mama ukrywała przede mną swoje słabości i ucieczki. Zawsze starała się być „tą dobrą”, ale w środku była pogubiona i samotna.

Minęły tygodnie. Operacja przepadła. Ból narastał z każdym dniem. Zaczęłam nienawidzić własnego ciała i własnej matki.

W końcu postanowiłam wyprowadzić się do koleżanki z pracy – Magdy. To ona pomogła mi znaleźć dorywczą pracę przy komputerze i powoli zaczęłam zbierać pieniądze na nowy termin zabiegu.

Mama próbowała się ze mną kontaktować – wysyłała SMS-y, zostawiała wiadomości na Messengerze:

„Kocham cię.”
„Proszę, odezwij się.”
„Nie wiem, jak to naprawić.”

Nie odpowiadałam przez długie tygodnie. Czułam się zdradzona jak nigdy wcześniej.

Pewnego dnia Magda zapytała:
– Anka, a co jeśli ona naprawdę żałuje? Może powinnaś jej dać szansę?

Popatrzyłam na nią ze łzami w oczach:
– Jak mam zaufać komuś, kto odebrał mi zdrowie?

Czas leczy rany – mówią ludzie. Ale są rany, które zostają na zawsze.

Po pół roku udało mi się zebrać połowę potrzebnej kwoty na operację. Pomogły mi zbiórki internetowe i wsparcie kilku dobrych ludzi. Mama przysłała mi wtedy list:

„Aniu,
Nie proszę cię o wybaczenie. Wiem, że zawiodłam cię jak matka i jako człowiek. Chciałabym tylko, żebyś wiedziała: kocham cię najbardziej na świecie i będę próbować to naprawić do końca życia.”

Czytałam ten list wiele razy. Za każdym razem płakałam coraz mniej.

Dziś mieszkam sama w małym mieszkaniu na Pradze. Nadal zbieram na operację i walczę o siebie każdego dnia. Z mamą rozmawiam rzadko – jeszcze nie potrafię jej zaufać, ale próbuję zrozumieć jej lęki i słabości.

Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: czy można odbudować coś, co zostało tak brutalnie zniszczone? Czy wybaczenie jest możliwe nawet wtedy, gdy serce krzyczy „nie”? Co wy byście zrobili na moim miejscu?