Moje dzieci nie chcą mnie odwiedzać, bo mieszkam w wielkim domu. Czy naprawdę dom może oddzielić rodzinę?

— Mamo, nie mogę teraz rozmawiać — usłyszałam w słuchawce głos mojej córki, Ewy, zanim połączenie zostało przerwane. Leżałam na szpitalnym łóżku, kroplówka powoli sączyła się do mojej żyły, a serce biło mi jak oszalałe. To był już drugi zawał w ciągu roku. Lekarz powiedział, że miałam szczęście, że sąsiadka, pani Halina, usłyszała mój krzyk przez otwarte okno i zadzwoniła po karetkę. Ale czy to naprawdę szczęście, jeśli w najtrudniejszych chwilach nie ma przy mnie nikogo z rodziny?

Od lat mieszkam sama w ogromnej willi na obrzeżach Warszawy. Dom, który kiedyś tętnił życiem — śmiechem dzieci, zapachem pieczonego chleba i dźwiękiem fortepianu — dziś jest pusty i cichy. Mój mąż, Andrzej, zmarł pięć lat temu. Od tego czasu dzieci coraz rzadziej mnie odwiedzają. Najstarszy syn, Tomek, mieszka w Krakowie i wiecznie jest zajęty pracą. Ewa ma własną rodzinę i twierdzi, że dojazd do mnie to wyprawa na drugi koniec świata. Najmłodsza, Ola, wyjechała do Gdańska na studia i od tamtej pory widuję ją tylko na święta.

Po zawale próbowałam zadzwonić do wszystkich. Tomek nie odbierał. Ewa była zajęta dziećmi. Ola napisała tylko krótkiego SMS-a: „Mamo, trzymaj się. Nie mogę teraz przyjechać”.

W desperacji zadzwoniłam do mojego starego przyjaciela z młodości, Jurka. Odbierał zawsze, nawet jeśli był zajęty. — Nora, co się stało? — zapytał od razu z troską w głosie.

— Jurek… miałam zawał. Jestem w szpitalu na Banacha. Nie mogę się dodzwonić do dzieci — powiedziałam drżącym głosem.

— Spokojnie, zaraz do ciebie przyjadę — odpowiedział bez wahania.

Kiedy Jurek wszedł do sali, łzy napłynęły mi do oczu. Usiadł przy łóżku i ujął moją dłoń.

— Nora… co się dzieje z twoimi dziećmi? Przecież kiedyś byliście tak blisko.

Westchnęłam ciężko. — Nie wiem. Odkąd Andrzej umarł, wszystko się rozpadło. Oni mówią, że ten dom ich przytłacza. Że jest za duży, za pusty…

Jurek pokiwał głową ze zrozumieniem. — Może boją się tej pustki? Może czują się winni, że zostawili cię samą?

— Ale przecież to ich dom! Ich pokoje wciąż czekają…

— Może właśnie to jest problem — powiedział cicho Jurek. — Może nie potrafią wrócić do miejsc, które przypominają im o tym, co stracili.

Po wyjściu Jurka długo patrzyłam w sufit. Przypomniałam sobie ostatnią Wigilię. Siedzieliśmy przy ogromnym stole w jadalni, a rozmowy były wymuszone i krótkie. Dzieci patrzyły na zegarki, wnuki biegały po pustych korytarzach, a ja czułam się jak cień we własnym domu.

Kilka dni później wypisali mnie ze szpitala. Wróciłam do pustego domu i od razu poczułam ciężar samotności. Próbowałam zadzwonić do Ewy jeszcze raz.

— Mamo… naprawdę nie mogę teraz przyjechać. Dzieci mają zajęcia dodatkowe, Krzysiek pracuje do późna…

— Ewa, ja naprawdę potrzebuję waszego wsparcia — powiedziałam cicho.

— Mamo… może powinnaś sprzedać ten dom i zamieszkać gdzieś bliżej nas? Albo w mniejszym mieszkaniu?

Poczułam ukłucie żalu. — To jest nasz dom! Tu dorastaliście…

— Ale my już tu nie mieszkamy — odpowiedziała Ewa i rozłączyła się.

Wieczorem zadzwonił Tomek.

— Mamo… słyszałem o zawale od Ewy. Przepraszam, że nie mogłem przyjechać. Wiesz… mam tyle pracy…

— Tomek, czy wy naprawdę nie chcecie tu wracać? — zapytałam rozpaczliwie.

— Mamo… ten dom jest jak muzeum. Wszystko stoi tak jak dawniej. Czuję się tam obco…

Po tej rozmowie długo płakałam. Zrozumiałam wtedy coś bolesnego: dla moich dzieci ten dom stał się symbolem przeszłości, której nie chcą już przeżywać na nowo.

Zaczęłam rozważać sprzedaż willi. Rozmawiałam o tym z Jurkiem.

— Nora… to trudna decyzja. Ale może czas zacząć nowy rozdział?

— Boję się… Boję się, że jeśli sprzedam dom, stracę ostatni kawałek rodziny.

Jurek uśmiechnął się smutno. — Może właśnie wtedy ją odzyskasz?

Minęły tygodnie pełne rozterek i samotnych wieczorów. Pewnego dnia zebrałam się na odwagę i zaprosiłam dzieci na wspólną kolację.

Przyjechali niechętnie, ale przyszli wszyscy. Usiadłam z nimi przy stole i powiedziałam:

— Myślę o sprzedaży domu. Chciałabym wiedzieć, co o tym sądzicie.

Zapadła cisza. Ola pierwsza przerwała milczenie:

— Mamo… jeśli to ci pomoże być bliżej nas… to chyba dobrze.

Ewa spuściła wzrok.

— Przepraszam, mamo… Ja po prostu nie umiem tu wracać bez taty.

Tomek dodał:

— Może powinniśmy zacząć coś od nowa? Razem?

Poczułam ulgę i smutek jednocześnie. Wiedziałam już, co muszę zrobić.

Dziś siedzę w pustym salonie i patrzę na zdjęcia z dawnych lat. Wiem, że czasem trzeba coś stracić, by odzyskać to, co najważniejsze.

Czy dom może być ważniejszy od rodziny? Czy potrafimy zostawić przeszłość za sobą i zacząć od nowa? Co wy byście zrobili na moim miejscu?