Myśleliśmy, że babcia pomoże z wnukami, ale zniszczyła nasz dom – historia Dagmary
– Nie dam już rady, Krzysiek! – wybuchłam pewnego wieczoru, kiedy po raz kolejny usłyszałam płacz dzieci i trzask drzwiami w kuchni. Mój mąż spojrzał na mnie bezradnie, jakby chciał powiedzieć: „Wiedziałem, że tak będzie”. Ale przecież nie mieliśmy wyboru. Nasza sytuacja finansowa była coraz trudniejsza, a ja nie mogłam już dłużej siedzieć w domu. Kiedy synek skończył półtora roku, postanowiłam wrócić do pracy. Wydawało się, że wszystko się ułoży – mama obiecała pomóc z wnukami.
Mama… Zawsze była osobą, która lubiła mieć wszystko pod kontrolą. Pamiętam, jak w dzieciństwie układała mi ubrania według kolorów i decydowała, z kim mogę się bawić. Ale wtedy byłam dzieckiem – teraz miałam własną rodzinę i własne zasady. Mimo to, kiedy zaproponowała pomoc, poczułam ulgę. Przecież to babcia! Kto lepiej zajmie się moimi dziećmi?
Pierwsze tygodnie były nawet dobre. Mama przychodziła rano, robiła śniadanie dla Hani i Antosia, czytała im bajki. Ja wychodziłam do pracy z poczuciem bezpieczeństwa. Krzysiek też był spokojniejszy – wiedział, że dzieci są w dobrych rękach. Ale szybko zaczęły pojawiać się pierwsze zgrzyty.
– Dagmara, dlaczego Hania chodzi spać tak późno? – pytała mama z wyrzutem. – Dziecko powinno być w łóżku o dziewiętnastej!
– Mamo, Hania ma pięć lat, czasem chce obejrzeć bajkę albo pobawić się dłużej…
– Za moich czasów dzieci nie dyskutowały z dorosłymi! – rzucała i przewracała oczami.
Starałam się tłumaczyć, prosić o więcej luzu, ale mama była nieugięta. Zaczęła przestawiać meble w salonie „bo tak będzie wygodniej”, wyrzucać moje kosmetyki „bo są niezdrowe dla dzieci”, a nawet zmieniać zasady żywienia – nagle w lodówce pojawiły się tylko jej ulubione produkty.
Pewnego dnia wróciłam z pracy i zobaczyłam Hanię płaczącą w swoim pokoju.
– Co się stało, kochanie? – zapytałam przerażona.
– Babcia powiedziała, że jestem niegrzeczna i nie mogę już mieć swojego misia…
Serce mi pękło. To był prezent od nas na jej czwarte urodziny. Poszłam do kuchni, gdzie mama siedziała przy stole z filiżanką kawy.
– Mamo, dlaczego zabrałaś Hani misia?
– Bo nie słuchała! Trzeba ją wychowywać, a nie rozpieszczać!
– Ale to nie jest twoja rola! – wybuchłam. – Prosiłam cię tylko o opiekę, nie o wychowywanie moich dzieci!
Mama spojrzała na mnie chłodno.
– Skoro nie potrafisz sobie poradzić, to ktoś musi.
Od tego dnia atmosfera w domu była coraz gorsza. Krzysiek zaczął unikać rozmów z mamą, dzieci były spięte i płaczliwe. Ja czułam się jak intruz we własnym domu. Każdego dnia wracałam z pracy z lękiem – co tym razem zastanę?
Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę mamy przez telefon:
– Dagmara jest taka niedojrzała… Nie umie wychować dzieci. Wszystko na mojej głowie…
Łzy napłynęły mi do oczu. Czy naprawdę byłam aż tak złą matką? Czy powinnam pozwolić mamie rządzić naszym domem? Krzysiek widząc mój stan, zaproponował rozmowę.
– Daga, musimy coś zrobić. To już nie jest pomoc, to jest inwazja…
Wiedziałam, że ma rację. Ale jak powiedzieć mamie, że jej obecność niszczy naszą rodzinę?
Zebrałam się na odwagę i pewnego ranka poprosiłam ją o rozmowę.
– Mamo… doceniam wszystko, co dla nas robisz. Ale musisz przestać decydować za mnie i Krzyśka. To my jesteśmy rodzicami Hani i Antosia.
Mama spojrzała na mnie z niedowierzaniem.
– Myślisz, że dasz sobie radę beze mnie? Przecież bez mojej pomocy nie poradzisz sobie ani dnia!
– Może będzie ciężko, ale musimy spróbować sami…
Mama wstała od stołu i bez słowa wyszła z mieszkania. Przez kilka dni nie odbierała telefonu. Dzieci pytały o babcię, a ja czułam się winna i zagubiona. Czy zrobiłam dobrze? Czy powinnam była dłużej znosić jej kontrolę?
Po tygodniu mama zadzwoniła.
– Przepraszam… Może rzeczywiście trochę przesadziłam – powiedziała cicho.
Nie było łatwo odbudować nasze relacje. Musieliśmy ustalić nowe zasady: mama mogła odwiedzać wnuki, ale już nie decydowała o wszystkim w naszym domu. Znalazłam opiekunkę na kilka godzin dziennie i choć było ciężko finansowo, atmosfera w domu poprawiła się.
Czasem zastanawiam się, czy mogłam zrobić coś inaczej. Czy można pogodzić miłość do rodziców z potrzebą niezależności? Czy każda pomoc jest naprawdę pomocą? Może czasem trzeba postawić granice nawet najbliższym… Co wy byście zrobili na moim miejscu?