Nauczycielka zignorowała błagania mojego syna – dopiero gdy zemdlał, zaczęła działać. Mój gniew zmienił wszystko.
— Tato, proszę, zabierz mnie stąd — wyszeptał Tymek, kiedy wszedłem do gabinetu pielęgniarki. Jego głos był cichy, a oczy czerwone od płaczu. Leżał na kozetce, blady jak ściana, z opatrunkiem na czole. Wokół niego kręciły się pielęgniarka i wychowawczyni, pani Kowalska, która unikała mojego wzroku.
Wszystko wydarzyło się nagle. O 13:17 dostałem telefon ze szkoły: „Pański syn zemdlał na lekcji matematyki i uderzył się w głowę. Prosimy o natychmiastowy odbiór.” Serce mi stanęło. Odkąd Tymek miał dziewięć lat i pierwszy raz stracił przytomność na placu zabaw, zawsze powtarzałem mu: „Jak poczujesz zawroty głowy, usiądź lub połóż się na ziemi. Nie bój się prosić o pomoc.” Przećwiczyliśmy to dziesiątki razy. Tymek był ostrożny, rozważny – nigdy nie lekceważył tych sygnałów.
A jednak dziś zemdlał i rozciął sobie czoło. Co poszło nie tak?
— Co się stało? — zapytałem, próbując opanować drżenie głosu.
Pani Kowalska zaczęła coś tłumaczyć: — Panie Grzegorzu, to był niefortunny wypadek. Tymoteusz zgłaszał złe samopoczucie, ale… — zawahała się — …nie sądziłam, że to aż tak poważne.
Spojrzałem na syna. Unikał mojego wzroku.
— Synu, powiedz mi prawdę — poprosiłem cicho.
Tymek zacisnął pięści. — Mówiłem pani Kowalskiej, że zaraz zemdleję. Prosiłem, żeby pozwoliła mi usiąść albo wyjść na korytarz… Ale powiedziała, że przesadzam i mam zostać na miejscu.
Zamarłem. — To prawda? — zwróciłem się do nauczycielki.
Pani Kowalska wyprostowała się sztywno. — Uczniowie często próbują wymigać się od lekcji. Nie mogę pozwolić każdemu wychodzić z klasy pod byle pretekstem.
— To nie był pretekst! — Tymek podniósł głos, co zdarzało mu się niezwykle rzadko. — Naprawdę źle się czułem! Prosiłem trzy razy!
Poczułem narastający gniew. Przez lata walczyliśmy o to, by szkoła rozumiała problem Tymka. Miał zaświadczenie od neurologa, informację w dzienniku elektronicznym, rozmowy z wychowawcami… A jednak znów został potraktowany jak symulant.
— Pani Kowalska — powiedziałem przez zaciśnięte zęby — czy wie pani, jak wygląda napad omdlenia? Czy wie pani, że dla mojego syna to nie jest wymówka?
Nauczycielka spuściła wzrok. — Przepraszam… Nie sądziłam…
— Właśnie w tym problem! — przerwałem jej. — Nikt nie sądzi, dopóki nie wydarzy się tragedia!
Tymek zaczął płakać. Przytuliłem go mocno.
W drodze do domu milczeliśmy. Dopiero w samochodzie Tymek odezwał się cicho:
— Tato… Myślisz, że pani Kowalska mnie teraz znienawidzi?
Zacisnąłem dłonie na kierownicy. — Nie obchodzi mnie to. Najważniejsze jest twoje zdrowie. Zawsze masz prawo prosić o pomoc.
Wieczorem długo rozmawialiśmy z żoną, Martą. Była wściekła i przerażona jednocześnie.
— Ile jeszcze razy będziemy musieli tłumaczyć nauczycielom? — pytała przez łzy. — Przecież mamy wszystkie dokumenty! Dlaczego nikt nie traktuje tego poważnie?
Nie spałem całą noc. W głowie kłębiły mi się myśli: co by było, gdyby Tymek uderzył się mocniej? Gdyby stracił przytomność na schodach? Czy naprawdę musimy czekać na tragedię?
Następnego dnia poszedłem do szkoły. Zażądałem rozmowy z dyrektorką.
— Pani dyrektor — zacząłem spokojnie, choć wewnątrz kipiałem — proszę mi powiedzieć, co jeszcze musimy zrobić, żeby bezpieczeństwo mojego syna było traktowane poważnie? Ile razy mam przynosić zaświadczenia? Ile razy mam tłumaczyć to samo?
Dyrektorka była wyraźnie zakłopotana.
— Panie Grzegorzu, bardzo przepraszam za tę sytuację. Porozmawiamy z gronem pedagogicznym jeszcze raz…
— To nie wystarczy! — przerwałem jej stanowczo. — Chcę mieć pewność, że każdy nauczyciel wie, co robić w takiej sytuacji. Że żadne dziecko nie zostanie zignorowane tylko dlatego, że ktoś uzna jego prośbę za wymówkę!
Po tej rozmowie szkoła wprowadziła specjalne szkolenie dla nauczycieli dotyczące postępowania w nagłych przypadkach zdrowotnych uczniów. Ale niesmak pozostał.
Tymek przez kilka tygodni bał się chodzić na matematykę. Widziałem w jego oczach lęk i poczucie winy – jakby to on zrobił coś złego.
Wieczorami długo rozmawialiśmy o tym, jak trudno być innym wśród rówieśników i dorosłych, którzy nie chcą słuchać.
Czasem zastanawiam się: ilu jeszcze rodziców musi przeżyć podobny koszmar? Ile dzieci zostaje bez pomocy tylko dlatego, że ktoś nie uwierzył w ich słowa?
Czy naprawdę tak trudno jest zaufać dziecku?
A może to my, dorośli, powinniśmy nauczyć się słuchać – zanim będzie za późno?