„Nie jestem twoją służącą!” — Jak po 20 latach małżeństwa zrozumiałam, że zgubiłam siebie
– Naprawdę, Małgosiu, co ty dziś zrobiłaś? – głos Andrzeja odbił się echem w kuchni, gdzie jeszcze pachniało zupą pomidorową. – Siedziałaś cały dzień w domu, a tu nawet podłoga nieumyta.
Zamarłam z ręką na ściereczce. Przez chwilę miałam ochotę rzucić ją na blat i wybiec z mieszkania. Ale zamiast tego, jak zwykle, przełknęłam słowa i tylko cicho odpowiedziałam:
– Byłam z Olą u lekarza, potem zakupy, pranie…
– No właśnie! – przerwał mi. – Pranie i zakupy. Ja też pracuję, a jakoś nie narzekam.
Wtedy poczułam, jak coś we mnie pęka. Przez dwadzieścia lat byłam żoną Andrzeja, matką Oli i Kuby, córką schorowanej pani Zofii z trzeciego piętra. Byłam wszystkim dla wszystkich – tylko nie sobą.
Pamiętam, jak kiedyś marzyłam o pracy w teatrze. Chciałam pisać scenariusze, tworzyć światy. Ale potem pojawił się Andrzej – przystojny student prawa, który mówił, że jestem jego muzą. Szybko zaszłam w ciążę. Ślub był skromny, bo rodzice Andrzeja nie akceptowali mnie – „dziewczyny z bloków”.
– Po co ci te studia? – pytała teściowa. – Dzieci są ważniejsze.
Zrezygnowałam więc ze wszystkiego. Najpierw ze studiów, potem z marzeń. Zamiast pisać scenariusze, pisałam listy do nauczycieli Oli i Kuby, tłumacząc ich nieobecności. Zamiast grać na scenie, grałam rolę idealnej żony.
Andrzej coraz częściej wracał późno z pracy. Pachniał damskimi perfumami i tłumaczył się spotkaniami biznesowymi. Ola zamknęła się w swoim pokoju, Kuba zaczął przynosić jedynki z matematyki. Ja? Ja byłam niewidzialna.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie Anka – moja przyjaciółka z liceum.
– Małgośka, co u ciebie? Pamiętasz nasze plany? Miałyśmy podbić świat! – śmiała się przez telefon.
– Świat mnie nie chce – odpowiedziałam półżartem.
– A ty chcesz świata? – zapytała poważnie.
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć.
Wieczorem Andrzej wrócił jeszcze później niż zwykle. Znowu czułam ten obcy zapach na jego koszuli.
– Gdzie byłeś? – zapytałam pierwszy raz od lat.
– Pracuję! Ktoś musi utrzymać ten dom! – krzyknął.
– A ja? Ja nic nie robię?
Spojrzał na mnie tak, jakby pierwszy raz mnie widział.
– Ty? Ty siedzisz w domu. To nie jest praca.
Wtedy wybuchłam. Krzyczałam o wszystkim: o zmarnowanych latach, o samotności, o tym, że nawet nie wiem już, kim jestem. Ola i Kuba stali w drzwiach, patrząc na nas szeroko otwartymi oczami.
Następnego dnia Andrzej wyjechał „w delegację”. Nie zadzwonił przez trzy dni. W tym czasie Ola przyszła do mnie do kuchni i powiedziała:
– Mamo… Ty płakałaś całą noc?
Przytuliła mnie mocno. Poczułam jej drobne ramiona i nagle zrozumiałam: jeśli ja się nie podniosę, ona też kiedyś zgubi siebie dla kogoś innego.
Zadzwoniłam do Anki.
– Chcę coś zmienić – powiedziałam drżącym głosem.
– To zacznij od siebie. Przyjedź do mnie na weekend. Pogadamy jak dawniej.
Pojechałam. Po raz pierwszy od lat zostawiłam wszystko za sobą: dzieci pod opieką babci, Andrzeja bez obiadu w lodówce. U Anki poczułam się wolna. Rozmawiałyśmy całą noc o życiu, o marzeniach, o tym, co nas boli.
– Małgośka, napisz coś dla siebie. Nie dla dzieci, nie dla męża. Dla siebie!
Wróciłam do domu inna. Zaczęłam pisać pamiętnik. Każdego dnia zapisywałam swoje myśli i uczucia. Z czasem zaczęły powstawać krótkie opowiadania – o kobietach takich jak ja: niewidzialnych, zmęczonych, ale silnych.
Andrzej wrócił po tygodniu.
– Co to za fanaberie? – rzucił widząc mnie przy komputerze zamiast przy garach.
– Piszę – odpowiedziałam spokojnie.
– I co ci to da?
– Siebie.
Nie rozumiał. Przestał ze mną rozmawiać. Zaczął spać na kanapie w salonie. Ola i Kuba coraz częściej pytali mnie o radę, przychodzili się przytulić. Zaczęliśmy rozmawiać o wszystkim: o szkole, o miłości, o tym, jak trudno być sobą w świecie pełnym oczekiwań.
Pewnego dnia znalazłam w skrzynce list od prawnika Andrzeja – pozew o rozwód. Przez chwilę świat mi się zawalił. Ale potem poczułam ulgę. To była szansa na nowy początek.
Rozwód był trudny i bolesny. Teściowa przestała się do mnie odzywać. Andrzej próbował odebrać mi dzieci. Ale sąd uznał, że dom jest tam, gdzie jest miłość i bezpieczeństwo.
Po rozwodzie zaczęłam pracować w bibliotece osiedlowej. Poznałam ludzi takich jak ja: poranionych przez życie, ale gotowych walczyć o siebie. Pisałam coraz więcej – moje opowiadania zaczęły pojawiać się w lokalnej gazecie.
Ola poszła na studia psychologiczne. Kuba zaczął grać w teatrze szkolnym – powiedział mi kiedyś:
– Mamo, dzięki tobie wiem, że warto być sobą.
Czasem patrzę w lustro i widzę kobietę zmęczoną życiem, ale dumną z tego, że się nie poddała. Czasem jeszcze boli – zwłaszcza gdy widzę Andrzeja z nową partnerką na osiedlu albo słyszę plotki od sąsiadek.
Ale wiem jedno: już nigdy nie pozwolę nikomu odebrać mi siebie.
Czy naprawdę trzeba stracić wszystko, by odnaleźć siebie? A może każda z nas ma w sobie siłę do zmiany – tylko musi ją w sobie odkryć?