Nie pozwolę teściom zobaczyć naszego dziecka: czy wakacje są ważniejsze niż rodzina?
– Naprawdę? Wakacje na Malediwach są dla was ważniejsze niż własny wnuk? – wykrzyczałam przez telefon, czując jak łzy napływają mi do oczu. Stałam w kuchni, ściskając w dłoni kubek z zimną już herbatą, a mój mąż, Michał, patrzył na mnie bezradnie. Właśnie dowiedzieliśmy się, że jego rodzice – Zofia i Andrzej – zamiast pomóc nam z wkładem własnym na mieszkanie, postanowili wydać oszczędności na kolejną egzotyczną podróż.
Nie chodziło tylko o pieniądze. Chodziło o to, że od miesięcy żyliśmy w ciasnej kawalerce z naszym nowo narodzonym synkiem, Jasiem. Każda noc była walką o odrobinę snu, bo płacz dziecka odbijał się echem od ścian. Michał pracował po godzinach, ja próbowałam dorabiać zdalnie, ale wszystko rozbijało się o jedno: nie mieliśmy szans na własny kąt bez wsparcia rodziny.
Zofia zawsze powtarzała: „Rodzina jest najważniejsza”. Ale kiedy przyszło co do czego, okazało się, że ich priorytety są zupełnie inne. – Kochanie, nie możemy wiecznie liczyć na rodziców – próbował mnie uspokoić Michał. – Może kiedyś…
– Kiedyś? – przerwałam mu ostro. – Kiedy Jaś pójdzie do szkoły i dalej będziemy gnieździć się w tej klitce? Oni mają pieniądze! Wiesz dobrze, że mogli nam pomóc. Ale woleli leżeć pod palmami i wrzucać zdjęcia na Facebooka!
Wiedziałam, że jestem niesprawiedliwa wobec Michała. On też czuł się rozczarowany, choć nie chciał tego okazać. Zawsze był lojalny wobec rodziców, nawet jeśli ich decyzje go bolały. Ale tym razem czułam, że przekroczyli granicę.
Pamiętam dzień, kiedy poznałam Zofię i Andrzeja. Byli eleganccy, uśmiechnięci, pełni dystynkcji. Zawsze podkreślali, jak ciężko pracowali na swój majątek. Nigdy nie dali mi odczuć, że jestem „gorsza”, choć pochodzę z przeciętnej rodziny z Radomia. Kiedy zaszłam w ciążę, Zofia przynosiła mi domowe ciasta i zapewniała, że „wszystko się ułoży”.
Ale kiedy zaczęliśmy mówić o kredycie hipotecznym i wkładzie własnym, temat nagle ucichł. Zmieniali temat, mówili o inflacji i „niepewnych czasach”. A potem przyszła wiadomość: „Kochani, lecimy na Malediwy! Trzeba korzystać z życia póki zdrowie dopisuje!”
Przez kilka dni chodziłam jak struta. Michał próbował mnie pocieszać, ale widziałam w jego oczach ten sam żal i rozczarowanie. Jaś płakał coraz częściej – może wyczuwał nasze napięcie? Pewnej nocy nie wytrzymałam i zadzwoniłam do Zofii.
– Mamo… – zaczęłam drżącym głosem. – Czy naprawdę nie możecie nam pomóc? Przecież wiecie, jak bardzo tego potrzebujemy.
Po drugiej stronie zapadła cisza. W końcu usłyszałam jej spokojny głos:
– Kochana, rozumiemy waszą sytuację. Ale musicie nauczyć się radzić sobie sami. My też kiedyś zaczynaliśmy od zera.
– Ale wy mieliście wsparcie swoich rodziców! – wyrzuciłam z siebie.
– To były inne czasy – odpowiedziała chłodno. – Poza tym… chcemy jeszcze trochę pożyć dla siebie.
Rozłączyłam się bez słowa. Poczułam się zdradzona nie tylko jako synowa, ale przede wszystkim jako matka ich wnuka. Czy naprawdę tak trudno było im zrozumieć naszą sytuację?
Od tamtej rozmowy minęły dwa tygodnie. Zofia i Andrzej wrzucali na Facebooka zdjęcia z rajskich plaż: drinki z palemką, zachody słońca, uśmiechy od ucha do ucha. Każde takie zdjęcie bolało mnie coraz bardziej.
W końcu podjęłam decyzję: nie pozwolę im zobaczyć Jasia. Jeśli nie chcą być częścią naszego życia wtedy, gdy najbardziej ich potrzebujemy – nie będą też częścią życia naszego dziecka.
Michał był w szoku.
– Nie możesz im tego zrobić…
– A oni mogą nam to robić? – zapytałam ostro. – Może wtedy zrozumieją, co stracili.
Przez kolejne dni atmosfera w domu była gęsta jak śmietana. Michał próbował mediować:
– Może porozmawiamy jeszcze raz? Może coś się zmieni?
Ale ja byłam nieugięta.
Pewnego dnia przyszła paczka od Zofii: pluszowy miś dla Jasia i kartka „Tęsknimy za wnuczkiem”. Schowałam ją do szuflady bez słowa.
Czas mijał powoli. Jaś rósł jak na drożdżach, a my dalej walczyliśmy o każdy grosz i każdy centymetr przestrzeni w naszym mieszkaniu. Czasem łapałam się na tym, że zazdroszczę innym rodzinom – tym, które mogą liczyć na wsparcie bliskich.
Czy przesadziłam? Czy powinnam była odpuścić dumę i pozwolić teściom widywać wnuka mimo wszystko? A może to oni powinni zrozumieć, że rodzina to nie tylko wspólne zdjęcia na święta?
Czasem patrzę na śpiącego Jasia i zastanawiam się: czy kiedyś wybaczę Zofii i Andrzejowi? Czy on sam będzie miał kiedyś żal do dziadków? I czy naprawdę pieniądze są ważniejsze niż miłość i wsparcie najbliższych?