„Nie widzę już korzyści z twojego syna, więc odchodzę” – historia o tym, jak rodzina może rozpaść się w jednej chwili
– Pani Anno, nie widzę już żadnej korzyści z bycia z Pawłem. Odchodzę. – Te słowa Marty, mojej synowej, rozbrzmiewają mi w głowie do dziś. Stała w progu mojego mieszkania, trzymając w rękach kurtkę i torbę, a jej głos był zimny jak luty za oknem. Przez chwilę miałam nadzieję, że to tylko żart, może prowokacja, ale jej spojrzenie nie pozostawiało złudzeń.
– Co ty mówisz? – zapytałam cicho, próbując nie dopuścić do siebie paniki. – Przecież macie dzieci, dom…
– Dzieci są ze mną. Dom jest na kredyt, a Paweł… Paweł od dawna nie jest tym człowiekiem, za którego wyszłam. Nie będę już dłużej udawać.
Zamknęłam oczy. Przed oczami stanęły mi wszystkie te lata, kiedy Marta była na urlopie macierzyńskim – najpierw z Olą, potem z Kubą. Osiem lat w domu, gotowanie, pranie, opieka nad dziećmi. Paweł pracował w firmie budowlanej, często po godzinach. Kupili dom na kredyt – wtedy wydawało się to spełnieniem marzeń. Ale potem…
Pół roku po przeprowadzce Paweł stracił pracę. Najpierw myśleliśmy, że to chwilowe. Przecież jest fachowcem, znajdzie coś szybko. Ale minęły tygodnie, potem miesiące. Marta zaczęła się denerwować. Ja próbowałam pomagać – przynosiłam obiady, zabierałam dzieci na weekendy. Ale atmosfera w ich domu gęstniała z każdym dniem.
Pamiętam jedną z kłótni:
– Nie możesz tak siedzieć całymi dniami! – krzyczała Marta do Pawła. – Ja też chcę wrócić do pracy! Kredyt sam się nie spłaci!
– Próbuję! – odpowiadał Paweł zrezygnowanym głosem. – Wysłałem już dziesięć CV w tym tygodniu…
– A ile odpowiedzi dostałeś? Zero! Bo nikt nie chce czterdziestolatka bez wykształcenia!
Siedziałam wtedy w kuchni i udawałam, że nie słyszę. Ale słyszałam każde słowo.
Z czasem Marta zaczęła coraz częściej wychodzić z domu – najpierw na zakupy, potem na „spotkania z koleżankami”. Paweł zamknął się w sobie. Dzieci czuły napięcie – Ola zaczęła jąkać się w szkole, Kuba przestał spać po nocach.
Któregoś dnia Paweł przyszedł do mnie wieczorem.
– Mamo, ona mnie już nie kocha – powiedział cicho. – Czuję się jak mebel. Jestem nikim.
Przytuliłam go mocno. Chciałam powiedzieć coś mądrego, ale zabrakło mi słów.
A potem przyszła ta rozmowa z Martą.
– Myśli pani, że ja nie próbowałam? – zapytała mnie wtedy z goryczą. – Osiem lat siedziałam w domu, bo tak było najlepiej dla dzieci. Teraz jestem nikim na rynku pracy. A Paweł? On nawet nie próbuje się podnieść.
– Ale przecież to rodzina…
– Rodzina? Rodzina to wsparcie i miłość. A ja mam tylko obowiązki i wieczne pretensje.
Nie wiedziałam już, co powiedzieć.
Marta wyprowadziła się tydzień później. Zabrała dzieci do swojej matki pod Piasecznem. Paweł został sam w pustym domu z ratą kredytu i ciszą, która bolała bardziej niż krzyk.
Przez kolejne tygodnie próbowałam być dla niego wsparciem. Gotowałam obiady, sprzątałam, rozmawiałam z nim godzinami. Ale widziałam, jak gaśnie. Przestał odbierać telefony od znajomych, nie wychodził z domu.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie Ola.
– Babciu… mama płacze codziennie wieczorem – wyszeptała do słuchawki. – Kuba też tęskni za tatą.
Serce mi pękło.
Zebrałam się na odwagę i pojechałam do Marty.
– Musimy porozmawiać – powiedziałam stanowczo.
Usiadłyśmy przy kuchennym stole jej matki. Marta wyglądała na zmęczoną i starszą o dziesięć lat.
– Nie chcę wracać do tego domu – powiedziała cicho. – Ale dzieci tęsknią za ojcem.
– Może spróbujecie terapii? Dla dzieci… dla siebie?
Popatrzyła na mnie ze łzami w oczach.
– Ja już nie mam siły walczyć…
Wróciłam do domu i długo płakałam. Zrozumiałam wtedy coś ważnego: czasem rodzina rozpada się nie dlatego, że ktoś jest zły czy leniwy. Czasem po prostu życie przygniata ludzi tak bardzo, że nie mają już siły walczyć o siebie nawzajem.
Dziś minął rok od tamtych wydarzeń. Paweł powoli wychodzi na prostą – znalazł pracę jako kierowca autobusu miejskiego. Marta wróciła do pracy w sklepie spożywczym. Dzieci mieszkają na zmianę u obojga rodziców.
Często zastanawiam się: czy mogłam zrobić coś więcej? Czy mogłam uratować ich rodzinę? A może czasem trzeba pozwolić ludziom odejść i zacząć wszystko od nowa?
Czy wy też mieliście kiedyś poczucie bezsilności wobec rozpadu rodziny? Co byście zrobili na moim miejscu?