Niechciany zięć: Jak ciężarówka i konsola rozbiły naszą rodzinę (i posklejały ją na nowo)
– Znowu wróciłaś tak późno? – głos mamy przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stała przy zlewie, szorując energicznie talerze, jakby chciała z nich zmyć nie tylko resztki obiadu, ale i moje grzechy.
– Byłam z Tomkiem. – Odpowiedziałam cicho, zdejmując buty. W powietrzu wisiało napięcie. Czułam je w każdym mięśniu.
– Z tym kierowcą ciężarówki? – Mama odwróciła się gwałtownie. – Naprawdę, Naomi? Myślałam, że masz więcej ambicji.
Zacisnęłam pięści. Ile razy jeszcze będziemy to przerabiać? Tomek nie był lekarzem ani prawnikiem. Nie miał własnego mieszkania, nie nosił garnituru. Ale był dobry. I kochał mnie tak, jak nikt wcześniej.
– Mamo, on jest w porządku. Pracuje ciężko, jest uczciwy…
– I całe wieczory gra na komputerze! – przerwała mi. – To ma być partner na życie?
Wybiegłam do swojego pokoju, trzaskając drzwiami. W słuchawkach zadzwonił telefon.
– Hej, wszystko okej? – głos Tomka był ciepły, troskliwy.
– Mama znowu… – zaczęłam, ale głos mi się załamał.
– Daj jej czas. Może kiedyś mnie polubi – zażartował, choć wiedziałam, że to dla niego trudne.
Nie spałam tej nocy. Przewracałam się z boku na bok, myśląc o tym, jak bardzo chciałabym, żeby mama zobaczyła w Tomku to, co ja widzę: jego cierpliwość, poczucie humoru, to jak potrafi rozśmieszyć dzieciaki sąsiadów na podwórku.
Ale dla mamy liczyły się inne rzeczy. Stabilność. Prestiż. „Co ludzie powiedzą?” – to jej ulubione pytanie.
Tydzień później Tomek zaprosił mnie do siebie. Jego kawalerka na Pradze była skromna: stara kanapa, komputer na biurku, kilka plakatów z gier na ścianie. Pachniało kawą i czymś jeszcze – może nadzieją?
– Chciałbym poznać twoją mamę – powiedział nagle.
Zamarłam.
– Jesteś pewien? Ona…
– Wiem. Ale jeśli mamy być razem, muszę spróbować.
Przygotowania trwały tydzień. Mama piekła sernik, choć twierdziła, że nie ma czasu na takie głupoty. Ja kupiłam kwiaty i nową sukienkę. Tomek przyszedł punktualnie, z bukietem róż i butelką domowego soku od swojej mamy.
Kolacja była katastrofą. Mama zadawała pytania jak prokurator: „Ile zarabiasz?”, „Jakie masz plany na przyszłość?”, „Czy zamierzasz kiedyś przestać grać w te gry?” Tomek odpowiadał spokojnie, ale widziałam, jak zaciska szczękę.
Po wszystkim wyszedł bez słowa. Mama spojrzała na mnie z triumfem:
– Widzisz? Nawet nie potrafi się postawić.
Płakałam całą noc. Następnego dnia nie odezwałam się do mamy ani słowem. W pracy byłam jak cień samej siebie.
Tomek napisał tylko: „Przepraszam”.
Minęły tygodnie. Zbliżały się święta Bożego Narodzenia. W domu panowała cisza – mama obrażona na mnie, ja na nią. Tata próbował łagodzić sytuację:
– Może dasz mu szansę? – zapytał mamę pewnego wieczoru.
– Nie chcę mieć w rodzinie nieudacznika! – syknęła.
W Wigilię Tomek wysłał mi wiadomość: „Jestem pod twoim blokiem”. Wysunęłam się po cichu z domu. Stał przy swojej ciężarówce, w rękach trzymał małe pudełko.
– Chciałem ci coś dać – powiedział niepewnie.
W środku była bransoletka z wygrawerowanym napisem: „Zawsze wracaj do domu”.
Objęłam go mocno i wtedy zobaczyłam kątem oka moją mamę w oknie. Patrzyła na nas długo, bez słowa.
Po świętach przyszła wiadomość: babcia trafiła do szpitala po udarze. Mama była roztrzęsiona. Nie wiedziała nawet, jak dojechać do szpitala na Bielanach – nigdy nie prowadziła samochodu w Warszawie.
Tomek nie zastanawiał się ani chwili:
– Pojedziemy razem – powiedział stanowczo.
W drodze mama milczała. Dopiero gdy Tomek pomógł jej wejść do szpitala i załatwił formalności przy rejestracji, spojrzała na niego inaczej.
Babcia powoli dochodziła do siebie. Tomek codziennie przywoził mamę do szpitala i odwoził ją do domu. Czasem czekał na korytarzu godzinami, grając na telefonie w swoje gry.
Pewnego dnia mama wróciła do domu i powiedziała tylko:
– Dziękuję ci za pomoc.
To było więcej niż kiedykolwiek wcześniej.
Minęły miesiące. Mama zaczęła pytać o Tomka: czy nie jest zmęczony po trasie? Czy nie chce wpaść na obiad?
W końcu zaprosiła go na rodzinny obiad w niedzielę. Siedzieliśmy przy stole, a ona podała mu dokładkę pierogów:
– Może jednak nie jesteś taki zły – mruknęła pod nosem.
Tomek uśmiechnął się szeroko:
– Dziękuję pani bardzo.
Patrzyłam na nich i czułam łzy pod powiekami. Moja rodzina przeszła długą drogę od pogardy do akceptacji. Zrozumiałam wtedy coś ważnego: czasem trzeba pozwolić ludziom upaść i podnieść się razem z nimi.
Dziś mama sama dzwoni do Tomka z pytaniem o pogodę na trasie albo prosi go o pomoc przy komputerze. Ja wiem jedno: gdybym wtedy posłuchała jej rad i zostawiła Tomka, nigdy nie byłabym szczęśliwa.
Czy naprawdę wiemy lepiej od innych, kogo powinni kochać? A może czasem warto zaufać sercu i pozwolić życiu nas zaskoczyć?