Nigdy nie byłam mężatką, ale nie jestem samotna – historia kobiety, która wybrała własną drogę
– Znowu wracasz sama? – głos mojej matki rozbrzmiał w kuchni, kiedy przekroczyłam próg mieszkania. Miała wtedy tę swoją minę, którą znałam od dziecka – mieszaninę rozczarowania i troski. Miałam 23 lata, byłam w ciąży i już wtedy wiedziałam, że nie będę miała łatwego życia.
Dziś mam 56 lat. Nigdy nie byłam mężatką. Nie, nie jestem starą panną, jak czasem złośliwie mówiła ciotka Halina na rodzinnych spotkaniach. Mam wspaniałą córkę, Magdę, która zna pięć języków i pracuje w dużej firmie IT w Warszawie. Ale jej ojca nigdy nie poznała. Nawet nie wiem, czy jeszcze żyje. To była młodzieńcza miłość – szalona, nieprzemyślana, pełna nadziei i naiwności.
On miał na imię Marek. Przyjechał do Polski z Gdańska na praktyki studenckie do naszego małego miasta pod Lublinem. Był inny niż wszyscy chłopcy z mojej okolicy – miał szeroki uśmiech, mówił o podróżach, marzeniach i o tym, że świat jest większy niż nasze podwórko. Zakochałam się bez pamięci. Spędzaliśmy razem każdą wolną chwilę: chodziliśmy nad rzekę, słuchaliśmy muzyki na starym magnetofonie, rozmawialiśmy do późna w nocy. Wydawało mi się wtedy, że nic nas nie rozdzieli.
Ale życie szybko zweryfikowało moje marzenia. Kiedy powiedziałam Markowi, że jestem w ciąży, zamilkł. Przez kilka dni unikał mnie, aż w końcu przyszedł do mnie wieczorem pod pretekstem oddania książki. Stał w progu, patrzył gdzieś ponad moją głową i powiedział: – Muszę wracać do Gdańska. Nie wiem, czy wrócę.
Nie wrócił. Pisałam do niego listy, ale nigdy nie dostałam odpowiedzi. Moja matka była wściekła. – Wpakowałaś się w kłopoty! – krzyczała. Ojciec milczał przez tygodnie, a potem zaczął udawać, że mnie nie widzi. Ciotka Halina rozpowiadała po rodzinie, że „Anka znowu coś wymyśliła”.
Przez całą ciążę czułam się samotna jak nigdy wcześniej. Chodziłam do pracy w sklepie spożywczym, a wieczorami płakałam w poduszkę. Kiedy urodziła się Magda, wszystko się zmieniło. Spojrzałam na jej małą twarz i wiedziałam, że muszę być silna – dla niej.
Lata mijały szybko. Magda rosła na mądrą i ambitną dziewczynę. Byłyśmy tylko we dwie – ja i ona przeciwko światu. Czasem brakowało pieniędzy na nowe buty czy wycieczkę szkolną, ale zawsze starałam się dać jej wszystko, co mogłam: miłość, wsparcie i poczucie bezpieczeństwa.
Rodzina nigdy nie zaakceptowała mojego wyboru. Na święta siadałam przy stole z boku, słuchając rozmów o cudzych dzieciach i wnukach. – A ty kiedy sobie kogoś znajdziesz? – pytała babcia Zosia z przekąsem. Uśmiechałam się wtedy sztucznie i zmieniałam temat.
Były chwile, kiedy czułam się naprawdę samotna. Wieczorami patrzyłam przez okno na sąsiadów wracających z pracy – on niósł zakupy, ona śmiała się z czegoś cicho. Zastanawiałam się wtedy: czy coś ze mną jest nie tak? Czy naprawdę zasługuję na to, żeby być sama?
Ale potem przychodziła Magda ze szkoły i opowiadała o swoich sukcesach: – Mamo! Dostałam piątkę z angielskiego! – krzyczała radośnie. W takich chwilach wiedziałam, że wszystko ma sens.
Kiedy Magda poszła na studia do Warszawy, poczułam pustkę. Przez pierwsze miesiące dzwoniła codziennie: – Mamo, jak zrobić rosół? Mamo, gdzie jest mój akt urodzenia? Ale z czasem te telefony stawały się coraz rzadsze. Miała swoje życie – przyjaciół, pracę, chłopaka.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie zapłakana: – Mamo… Bartek mnie zostawił…
Siedziałam wtedy sama w kuchni i słuchałam jej łez przez telefon. Przypomniały mi się wszystkie moje własne rozczarowania i samotne noce sprzed lat.
– Dasz radę, córeczko – powiedziałam cicho. – Jesteś silniejsza niż myślisz.
Czasem myślę o Marku. Czy wie, że ma córkę? Czy żałuje? Nigdy nie próbowałam go szukać na poważnie – bałam się odrzucenia po raz drugi.
Ostatnio Magda wyszła za mąż za cudownego chłopaka – Michała. Na weselu patrzyłam na nią z dumą i wzruszeniem. Tańczyła szczęśliwa w białej sukni, a ja czułam łzy pod powiekami.
Po weselu podeszła do mnie ciotka Halina:
– No widzisz? Jednak można być szczęśliwym bez mężczyzny u boku.
Uśmiechnęłam się tylko i spojrzałam na Magdę.
Dziś mieszkam sama w małym mieszkaniu na obrzeżach miasta. Mam swoje rytuały: poranna kawa na balkonie, książki z biblioteki i cotygodniowe rozmowy z Magdą przez Skype’a.
Czasem ktoś pyta: – Nie żałujesz?
Nie wiem. Może czasem żałuję tych wszystkich niewypowiedzianych słów i niespełnionych marzeń. Ale patrząc na moją córkę wiem jedno: nigdy nie byłam samotna.
Czy naprawdę trzeba mieć męża, żeby być szczęśliwą? Czy samotność to wybór czy kara? Może każda z nas powinna sama odpowiedzieć sobie na to pytanie.