Noworoczna Niespodzianka: Między Radością a Cieniem Tajemnic
– Mamo, możesz podać mi sól? – głos Agnieszki wyrwał mnie z zamyślenia. Siedzieliśmy wszyscy przy świątecznym stole, a za oknem już rozbłyskiwały pierwsze noworoczne fajerwerki. W powietrzu unosił się zapach pieczonej kaczki, a świece rzucały ciepłe światło na twarze moich najbliższych. Było nas ośmioro: ja, mój mąż Andrzej, nasza córka Agnieszka z mężem Markiem, ich córeczka Zosia, mój brat Piotr z żoną i ich synem. Wszyscy uśmiechnięci, choć każdy z własnym cieniem na sercu.
Agnieszka i Marek wymieniali między sobą porozumiewawcze spojrzenia. Coś wisiało w powietrzu, czułam to całą sobą. Zosia, jak zwykle rozgadana, próbowała przekonać wujka Piotra, żeby pozwolił jej spróbować szampana. Andrzej żartował o noworocznych postanowieniach, a ja… ja nie mogłam się pozbyć uczucia, że ta noc przyniesie coś więcej niż tylko kolejny rok.
Nagle Agnieszka wstała i stuknęła łyżeczką w kieliszek. – Kochani, mamy dla was niespodziankę – powiedziała z uśmiechem. Marek wyciągnął z kieszeni marynarki białą kopertę. – To jest wynik badania genetycznego – dodał. – Dowiemy się dziś wszyscy razem, czy Zosia będzie miała braciszka czy siostrzyczkę.
W pokoju zapadła cisza. Nawet Zosia przestała mówić i patrzyła szeroko otwartymi oczami na kopertę. Agnieszka otworzyła ją powoli, jakby bała się, że za chwilę świat się zmieni. – Będziemy mieli drugą córeczkę – powiedziała w końcu cicho, ale wyraźnie.
Wszyscy zaczęli klaskać i gratulować. Andrzej podszedł do Agnieszki i mocno ją przytulił. Ja też się uśmiechnęłam, choć w środku poczułam dziwne ukłucie. Kolejna dziewczynka… Przypomniałam sobie własne dzieciństwo w domu pełnym kobiet – matka, babcia, trzy siostry. Zawsze marzyłam o bracie, o kimś, kto przełamie ten kobiecy krąg. Może dlatego tak bardzo związałam się z Piotrem, moim młodszym bratem.
– No to będziecie mieli w domu prawdziwy babiniec! – zażartował Piotr. Jego żona spojrzała na niego z lekkim wyrzutem; od lat starali się o drugie dziecko i bezskutecznie. Wiedziałam, że ta wiadomość musiała ją zaboleć.
Zosia zaczęła tańczyć wokół stołu, śpiewając: „Będę miała siostrzyczkę!” Wszyscy śmiali się i próbowali złapać ją za ręce. Tylko ja siedziałam nieruchomo, obserwując tę scenę jak zza szyby.
Po chwili Agnieszka usiadła obok mnie i ścisnęła moją dłoń. – Mamo, cieszysz się? – zapytała cicho.
– Oczywiście, kochanie – odpowiedziałam automatycznie. Ale ona znała mnie zbyt dobrze.
– Wiem, że liczyłaś na chłopca – powiedziała z lekkim smutkiem w głosie.
– Nie o to chodzi… – zaczęłam tłumaczyć, ale zabrakło mi słów. Jak powiedzieć własnej córce, że boisz się powtórki własnych błędów? Że martwisz się o nią bardziej niż o siebie samą?
W tym momencie Marek podszedł do nas i usiadł naprzeciwko. – Pani Aniu – zaczął niepewnie – wiem, że nie zawsze byłem idealnym zięciem…
Spojrzałam na niego uważnie. Od kilku miesięcy czułam dystans między nim a Agnieszką. Kłócili się częściej niż zwykle, choć starali się to ukrywać przed Zosią i resztą rodziny.
– Chciałem tylko powiedzieć… – kontynuował Marek – że bardzo się staram być dobrym ojcem i mężem. Wiem, że czasem zawodzę…
Agnieszka ścisnęła jego rękę. Patrzyli na siebie przez chwilę w milczeniu.
– Wiem, Marek – odpowiedziała cicho. – Ale czasem mam wrażenie, że jesteśmy dla siebie obcy.
Te słowa zawisły nad stołem jak ciężka chmura. Andrzej spojrzał na mnie pytająco; nie wiedziałam, co powiedzieć.
Nagle Piotr podszedł do mnie i szepnął: – Może wyjdziemy na balkon? Potrzebuję świeżego powietrza.
Zgodziłam się bez słowa. Na dworze było zimno; śnieg skrzypiał pod butami. Piotr zapalił papierosa i przez chwilę milczeliśmy.
– Wiesz… – zaczął w końcu – czasem myślę, że wszystko w naszym życiu jest przypadkiem. Że los rzuca nam kłody pod nogi tylko po to, żebyśmy nauczyli się je przeskakiwać.
Spojrzałam na niego zaskoczona. Zawsze był tym silnym, opanowanym bratem, który nigdy nie narzekał.
– Myślisz o dziecku? – zapytałam delikatnie.
Piotr skinął głową. – Magda bardzo to przeżywa. Ja też… Ale nie chcę już więcej próbować. Może tak miało być?
Objęłam go ramieniem. Przez chwilę staliśmy tak w milczeniu, patrząc na rozświetlone okna sąsiadów.
Gdy wróciliśmy do środka, atmosfera była już inna. Marek rozmawiał z Andrzejem o pracy; Agnieszka tuliła Zosię na kolanach; Magda siedziała zamyślona przy oknie.
Północ zbliżała się nieubłaganie. Wszyscy wyszliśmy na balkon z kieliszkami szampana. Fajerwerki rozświetliły niebo nad Warszawą; Zosia piszczała z radości.
Patrzyłam na moją rodzinę i czułam wdzięczność pomieszaną ze smutkiem. Każdy z nas niósł swój ciężar; każdy miał swoje marzenia i rozczarowania.
Gdy wróciliśmy do stołu po północy, Agnieszka usiadła obok mnie jeszcze raz.
– Mamo… czy myślisz, że będziemy szczęśliwi? Że damy radę?
Spojrzałam jej głęboko w oczy i odpowiedziałam najuczciwiej jak potrafiłam:
– Szczęście to nie jest coś gotowego, Agnieszko. To wybór… codzienny wybór mimo trudności.
A potem pomyślałam już tylko dla siebie: Czy naprawdę potrafimy wybaczać sobie nawzajem nasze słabości? Czy rodzina to miejsce schronienia czy pole bitwy? Może właśnie takie noce jak ta uczą nas najwięcej o sobie samych…