Nowy sąsiad na wsi okazał się oszustem. Czy damy radę go powstrzymać?

— Mamo, znowu ktoś chodził po naszym ogrodzie! — krzyknęła Zosia, wbiegając do kuchni z rozwianymi włosami i przerażonym spojrzeniem. Stałam przy zlewie, z rękami w pianie, próbując zmyć ślady po niedzielnym obiedzie. Zamarłam. To już trzeci raz w tym tygodniu. Odkąd na sąsiedniej działce pojawił się nowy właściciel, nasza wiejska sielanka zamieniła się w nieustanny niepokój.

Jeszcze kilka miesięcy temu wszystko było proste. Każdy znał każdego, a sąsiedzi pomagali sobie bez słów. Kiedy dowiedzieliśmy się, że stara chałupa za płotem została sprzedana, wszyscy byliśmy ciekawi, kto się wprowadzi. W końcu pojawił się on — pan Marek. Przystojny, pewny siebie, z drogim samochodem i uśmiechem, który od razu wzbudził sympatię mojej mamy. Ale coś mi w nim nie pasowało.

Pierwsze tygodnie były spokojne. Marek czasem zagadywał przez płot, pytał o najlepsze miejsce na grilla albo gdzie kupić świeże jajka. Ale potem zaczęły się dziwne rzeczy. Najpierw zniknęły nasze narzędzia z szopy. Potem ktoś rozkopał grządki mamy. A teraz Zosia twierdzi, że widziała kogoś w naszym ogrodzie nocą.

— Może to tylko dzieciaki z wioski? — próbował uspokoić mnie tata, choć widziałam, że sam nie jest przekonany.

Ale ja wiedziałam swoje. Pewnej nocy nie mogłam zasnąć. Słyszałam ciche kroki pod oknem. Wstałam i przez szparę w firance zobaczyłam sylwetkę — wysoką, szczupłą, w ciemnej kurtce. Przemykała między jabłoniami prosto w stronę naszej szopy. Serce waliło mi jak młotem.

Rano poszłam do Marka pod pretekstem pożyczenia młotka.

— Oczywiście, proszę bardzo! — uśmiechnął się szeroko i zaprosił mnie do środka. W jego domu panował idealny porządek, a na stole leżały świeżo wydrukowane dokumenty.

— Pracuje pan zdalnie? — zagadnęłam niby od niechcenia.

— Tak, inwestycje, giełda… — odpowiedział szybko i zmienił temat.

Wróciłam do domu z jeszcze większym niepokojem. Wieczorem zebrała się cała rodzina.

— Musimy coś zrobić — powiedział tata. — Nie możemy pozwolić, żeby ktoś nas okradał.

— Może założymy kamerę? — zaproponowała Zosia.

— Albo poprosimy sąsiadów o pomoc — dodała mama.

Zdecydowaliśmy się na jedno i drugie. Następnego dnia tata zamontował starą kamerę nad drzwiami szopy, a ja poszłam do pani Haliny z sąsiedztwa.

— Dziecko, ja tego Marka to od początku nie lubię — powiedziała stanowczo. — Za dużo pyta, za bardzo się interesuje cudzym życiem.

Wieczorem usiedliśmy z tatą przed komputerem i przeglądaliśmy nagrania z kamery. I wtedy zobaczyliśmy to: Marek podchodzi do naszej szopy, rozgląda się nerwowo i wyciąga coś spod kurtki. Potem znika za płotem.

— Mamy go! — szepnął tata przez zaciśnięte zęby.

Ale co teraz? Pójść na policję? Porozmawiać z nim? Bałam się konfrontacji, ale wiedziałam, że musimy działać.

Następnego dnia tata poszedł do Marka.

— Marek, musimy pogadać — zaczął spokojnie. — Widzieliśmy cię na naszym podwórku nocą.

Marek spochmurniał.

— To jakieś nieporozumienie… Szukałem kota… — wymamrotał.

— Mamy nagranie — powiedział tata twardo.

Marek spojrzał na niego zimno i bez słowa wrócił do domu. Od tego momentu zaczął nas unikać. Ale kradzieże ustały.

Przez kolejne tygodnie atmosfera była napięta jak struna. Mama przestała wychodzić do ogrodu sama, Zosia bała się spać przy otwartym oknie. Wieś zaczęła plotkować. Jedni bronili Marka — bo przecież taki miły i kulturalny! Inni patrzyli na niego spode łba.

Pewnego dnia przyszła do nas pani Halina.

— Słyszałam, że Marek już wcześniej miał problemy z prawem — szepnęła konspiracyjnie. — Ale nikt nie chciał wierzyć…

Zaczęliśmy zastanawiać się, czy powinniśmy ostrzec innych sąsiadów oficjalnie. Ale baliśmy się oskarżeń o pomówienia.

W końcu postanowiliśmy działać razem z kilkoma rodzinami z okolicy. Zorganizowaliśmy zebranie wiejskie i opowiedzieliśmy o naszych podejrzeniach oraz pokazaliśmy nagranie z kamery. Reakcje były różne: jedni byli oburzeni, inni niedowierzali.

Marek nie pojawił się na spotkaniu. Kilka dni później wyjechał swoim samochodem i już więcej go nie widzieliśmy. Jego dom stoi pusty do dziś.

Czasem zastanawiam się, czy dobrze zrobiliśmy. Czy powinniśmy byli być bardziej ostrożni? A może bardziej wyrozumiali? Czy można komuś zaufać tylko dlatego, że ładnie się uśmiecha?

Czy wy też mieliście kiedyś taką sytuację? Jak byście postąpili na naszym miejscu?