Odejście bez powrotu: Historia o macierzyństwie, bólu i przebaczeniu w polskiej rodzinie
„Nie dam rady, mamo! Nie dam!” krzyczałam przez łzy, ściskając prześcieradło szpitalnego łóżka. Ból rozdzierał mnie na pół, a światło jarzeniówek odbijało się od białych kafelków porodówki w warszawskim szpitalu na Banacha. Moja mama, Teresa, stała przy mojej głowie, jej twarz była blada jak ściana. „Kinga, oddychaj! Już niedługo, kochanie!” powtarzała drżącym głosem, ale jej słowa odbijały się ode mnie jak od muru. W tamtej chwili czułam tylko strach i pustkę – nie tylko w ciele, ale i w sercu.
Kiedy wszystko się skończyło i położna położyła mi synka na piersi, nie poczułam nic z tego, o czym czytałam w poradnikach. Nie było fali miłości ani łez szczęścia. Tylko cisza i chłód. Spojrzałam na niego – drobne paluszki, ciemne włoski, zamknięte oczy – i wiedziałam, że coś jest ze mną nie tak. „Gratulacje, Kinga! Piękny chłopiec!” powiedziała położna Ania z uśmiechem. Skinęłam głową, udając wdzięczność.
Wszyscy wokół oczekiwali ode mnie radości. Mama przynosiła mi rosół w termosie i opowiadała o tym, jak to będzie cudownie wrócić do domu na Bródnie. Mój mąż, Michał, był podekscytowany – już planował, że nasz syn będzie grał w Legii albo zostanie lekarzem. Ale ja… ja czułam tylko lęk. Bałam się, że nie będę dobrą matką. Bałam się, że skrzywdzę go tak, jak mnie skrzywdził mój ojciec.
Pewnej nocy, gdy wszyscy spali, podeszłam do okna i patrzyłam na światła Warszawy. W głowie dudniły mi słowa mojej terapeutki: „Kinga, depresja poporodowa to choroba. Nie jesteś sama.” Ale czułam się najbardziej samotną osobą na świecie.
Następnego ranka przyszła położna Ania. „Jak się dziś czujesz?” zapytała cicho. Spojrzałam na nią i wyszeptałam: „Nie mogę go zabrać do domu. Nie jestem gotowa.” Jej twarz spoważniała. „Kingo, chcesz porozmawiać z psychologiem?”
Przytaknęłam. Przez godzinę siedziałam naprzeciwko psycholożki Magdy i mówiłam o dzieciństwie – o tym, jak ojciec wracał pijany i bił mnie pasem za byle co; jak mama udawała, że nie słyszy mojego płaczu zza ściany. O tym, jak boję się powtórzyć ich błędy. Magda słuchała bez oceniania. „Kingo, proszenie o pomoc to nie słabość. Ale decyzja musi być twoja.” Poczułam ulgę – pierwszy raz ktoś mnie wysłuchał.
Kiedy powiedziałam Michałowi o swoich uczuciach, wybuchł złością. „Jak możesz tak mówić? To nasz syn! Nie możesz go zostawić!” krzyczał w szpitalnej sali. Mama patrzyła w podłogę i milczała. „Kinga… błagam cię…” wyszeptała.
Ale ja nie umiałam inaczej. Wiem, że to brzmi egoistycznie, ale czułam, że jeśli zabiorę go do domu, zniszczę mu życie. Że lepiej będzie bez matki takiej jak ja.
Dzień podpisania papierów był najgorszym dniem mojego życia. Położna Ania przyniosła mi synka jeszcze raz. Trzymałam go w ramionach i szeptałam: „Przepraszam cię… Kocham cię… ale nie potrafię być twoją mamą.” Pocałowałam go ostatni raz i oddałam położnej.
Wyszłam ze szpitala w pełnym słońcu – ludzie wokół śmiali się i rozmawiali przez telefony, ktoś niósł kwiaty dla nowej mamy na oddziale obok. Ja szłam jak cień.
Dni mijały w zamgleniu. Michał odszedł – nie potrafił mi wybaczyć tego, co zrobiłam. Mama przestała dzwonić; powiedziała mi przez telefon: „Nie jesteś już moją córką.” Przyjaciele przestali pisać. Zostałam sama z myślami i winą.
Czasem śni mi się mój syn – biegnie do mnie przez łąkę nad Wisłą, śmieje się i woła „mamo”. Budzę się zapłakana i zastanawiam się, gdzie jest teraz i kto tuli go do snu.
Wiem, że wielu nazwie mnie potworem. Że nie ma usprawiedliwienia dla tego, co zrobiłam. Ale wiem jedno: lepiej dać mu szansę na szczęśliwe życie niż wychowywać go w cieniu własnych lęków i ran.
Może kiedyś znajdzie odpowiedzi na swoje pytania. Może kiedyś mi wybaczy.
A wy? Co byście zrobili na moim miejscu? Czy można sobie wybaczyć, jeśli złamało się komuś serce zanim nauczył się kochać?