Ostatnia obietnica mamy: Między łzami a nadzieją w Sanoku
– Zosiu, obiecaj mi… – głos mamy był słaby, ledwo słyszalny, ale każde jej słowo wbijało się we mnie jak szpilka. Siedziałam przy jej łóżku w naszym małym mieszkaniu na osiedlu w Sanoku, ściskając jej wychudzoną dłoń. Za oknem padał deszcz, a krople uderzały o parapet, jakby świat płakał razem ze mną. – Obiecaj mi, że się pogodzisz z bratem… że nie zostaniesz sama.
Nie potrafiłam odpowiedzieć od razu. W gardle miałam gulę, a serce waliło mi jak oszalałe. Spojrzałam na mamę – jej oczy były zmęczone, ale pełne nadziei. Przez chwilę miałam ochotę wykrzyczeć, że to niemożliwe, że nie dam rady, że po tym wszystkim, co zrobił Paweł, nie potrafię mu wybaczyć. Ale widząc jej spojrzenie, tylko skinęłam głową i wyszeptałam: – Obiecuję.
Mama uśmiechnęła się lekko i zamknęła oczy. Wtedy po raz pierwszy poczułam, że naprawdę ją tracę.
Od miesięcy żyliśmy w cieniu jej choroby. Rak trzustki – wyrok, który spadł na nas nagle i brutalnie. Paweł pojawił się tylko raz, na początku, kiedy jeszcze była nadzieja na leczenie. Potem zniknął. Nie odbierał telefonów, nie odpowiadał na wiadomości. Zawsze był tym trudnym dzieckiem – upartym, zbuntowanym, wiecznie w konflikcie z ojcem. Po śmierci taty wszystko się pogorszyło. Zostałyśmy z mamą same.
Przez ostatnie tygodnie spałam na rozkładanym fotelu obok jej łóżka. Słuchałam jej oddechu, czuwałam przy niej nocami. Czasem rozmawiałyśmy o dawnych czasach – o wakacjach nad Soliną, o świętach, kiedy jeszcze byliśmy rodziną. Częściej jednak milczałyśmy. Mama była coraz słabsza.
Pewnego wieczoru usłyszałam dzwonek do drzwi. Była burza, światło migało. Otworzyłam drzwi i zobaczyłam Pawła. Stał przemoczony do suchej nitki, z torbą na ramieniu i miną zbitego psa.
– Mogę wejść? – zapytał cicho.
Nie odpowiedziałam. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu. W końcu odsunęłam się i wpuściłam go do środka.
W kuchni zaparzyłam mu herbatę. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie przy stole, a między nami wisiało wszystko to, czego nigdy sobie nie powiedzieliśmy.
– Jak ona się czuje? – spytał w końcu.
– Źle – odpowiedziałam szorstko. – Pytała o ciebie.
Paweł spuścił wzrok. – Wiem… Przepraszam, Zosia. Nie umiałem tu wrócić… Bałem się.
Wybuchłam:
– Bałeś się? Myślisz, że ja się nie boję? Że nie mam dość? Ty zawsze mogłeś uciec! Ja musiałam tu zostać!
Zacisnął pięści na stole. – Nie rozumiesz…
– To ty nie rozumiesz! – przerwałam mu ze łzami w oczach. – Ona umiera! A ja muszę patrzeć na to każdego dnia!
Wtedy usłyszeliśmy cichy głos mamy z pokoju:
– Zosiu… Pawle…
Pobiegliśmy do niej razem. Mama spojrzała na nas słabym wzrokiem i uśmiechnęła się smutno.
– Dzieci… Nie kłóćcie się już… Proszę…
Usiedliśmy po obu stronach jej łóżka. Paweł wziął ją za rękę i pierwszy raz od lat zobaczyłam łzy w jego oczach.
– Przepraszam, mamo – wyszeptał.
Mama pogładziła go po głowie tak samo jak wtedy, gdy byliśmy dziećmi.
– Kocham was…
Tej nocy mama odeszła spokojnie we śnie.
Po pogrzebie dom był pusty jak nigdy wcześniej. Paweł został jeszcze kilka dni. Chodziliśmy po mieszkaniu jak duchy, mijając się bez słowa. W końcu usiadł ze mną w salonie i powiedział:
– Nie wiem, co dalej…
Spojrzałam na niego długo. Widziałam w nim tego samego chłopca, który kiedyś budował ze mną zamki z klocków na dywanie.
– Może spróbujemy być rodziną? – zapytałam cicho.
Paweł skinął głową i pierwszy raz od lat poczułam cień nadziei.
Minęły tygodnie. Uczyliśmy się siebie na nowo – gotowaliśmy razem obiady, sprzątaliśmy mieszkanie po mamie, przeglądaliśmy stare zdjęcia. Były dni lepsze i gorsze. Czasem kłóciliśmy się o drobiazgi: kto nie wyniósł śmieci, kto zapomniał kupić mleko. Ale coraz częściej potrafiliśmy rozmawiać bez wyrzutów.
Pewnego dnia znalazłam w szufladzie list od mamy. Pisała: „Zosiu, wiem, że dasz radę być szczęśliwa. Nie bój się prosić o pomoc i nie zamykaj serca przed bratem.”
Poczułam wtedy ogromną ulgę i wdzięczność za te słowa.
Dziś wiem, że mama miała rację – rodzina to nie tylko wspólna krew czy adres zameldowania. To codzienna walka o bliskość mimo bólu i żalu.
Czasem zastanawiam się: czy gdyby mama nie poprosiła mnie o tę obietnicę, potrafilibyśmy z Pawłem odnaleźć drogę do siebie? Czy naprawdę można wybaczyć wszystko? Może właśnie po to są ostatnie obietnice – żeby dać nam siłę tam, gdzie sami byśmy jej nie znaleźli.