Oto dlaczego mój syn nie zaprosił mnie na ślub: Obiecał odwiedziny z żoną następnego dnia z tortem
– Mamo, proszę… nie rób sceny – usłyszałam w słuchawce głos Tomka, mojego jedynego syna. Stałam wtedy przy kuchennym stole, ściskając w dłoni kubek z herbatą, który nagle wydał mi się cięższy niż kiedykolwiek. Właśnie dowiedziałam się, że nie jestem zaproszona na jego ślub.
– Tomek, jak to nie jestem zaproszona? Przecież jestem twoją matką! – głos mi się załamał, choć próbowałam brzmieć spokojnie. W głowie kłębiły mi się wspomnienia: pierwsze kroki Tomka, jego uśmiech, kiedy miał sześć lat i tulił się do mnie po raz ostatni przed wyjazdem ojca.
– To nie jest takie proste – odpowiedział cicho. – Ania… jej rodzina… Po prostu tak będzie lepiej. Ale obiecuję, że jutro przyjdziemy z Anią. Przyniesiemy tort. Porozmawiamy spokojnie.
Tort. Zamiast miejsca przy stole weselnym – kawałek tortu na pocieszenie. Poczułam, jakby ktoś wyrwał mi serce i zostawił pustkę. Przez chwilę nie mogłam złapać tchu.
Gdy Tomek był mały, miał zaledwie sześć lat, gdy jego ojciec po prostu zniknął. Zostawił nas bez słowa wyjaśnienia, bez pożegnania. Pamiętam ten dzień jak przez mgłę: deszcz bębnił o szyby, a ja próbowałam ukryć łzy przed synem. Od tamtej pory byłam dla Tomka wszystkim – matką, ojcem, przyjacielem. Pracowałam na dwa etaty, żeby niczego mu nie brakowało. Często wracałam do domu późno, zmęczona i rozdrażniona, ale zawsze starałam się znaleźć dla niego czas.
Może to wtedy coś się popsuło? Może byłam zbyt surowa? Zbyt wymagająca? Często powtarzałam mu, że musi być silny, że nie może się poddawać. Nie chciałam, żeby kiedykolwiek poczuł się tak bezradny jak ja tamtego dnia, gdy jego ojciec odszedł.
Kiedy Tomek dorósł i poznał Anię, cieszyłam się jego szczęściem. Ania była miła, uśmiechnięta, choć zawsze wydawała mi się trochę chłodna wobec mnie. Starałam się ją zaakceptować, choć czasem miałam wrażenie, że przeszkadzam im w ich świecie. Zawsze jednak myślałam, że rodzina to rodzina – nawet jeśli nie jest idealna.
W dniu ślubu Tomka siedziałam sama w kuchni. Przez okno widziałam sąsiadkę, która wracała z zakupami i rzuciła mi krótkie spojrzenie pełne współczucia. Wszyscy wiedzieli o ślubie Tomka – małe miasteczko żyje takimi plotkami. Czułam się upokorzona i opuszczona.
Wieczorem usłyszałam dzwonek do drzwi. Otworzyłam je z bijącym sercem – stał tam Tomek z Anią. W rękach trzymał tort w białym pudełku.
– Mamo… – zaczął niepewnie.
– Wejdźcie – powiedziałam cicho i odsunęłam się na bok.
Usiedliśmy przy stole. Tort pachniał wanilią i malinami. Przez chwilę panowała niezręczna cisza.
– Chciałem ci podziękować za wszystko – powiedział Tomek nagle. – Wiem, że nie było ci łatwo ze mną…
– Nie mów tak – przerwałam mu drżącym głosem. – Zawsze chciałam dla ciebie jak najlepiej.
Ania spojrzała na mnie chłodno.
– Pani Zosiu… Proszę zrozumieć, że to była nasza wspólna decyzja – powiedziała cicho. – Chcieliśmy mieć spokojny ślub, bez napięć…
– Napięć? – powtórzyłam z niedowierzaniem. – Czy ja naprawdę jestem aż takim problemem?
Tomek spuścił wzrok.
– Mamo… Ty zawsze wszystko kontrolujesz. Zawsze musisz mieć ostatnie słowo…
Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu.
– Przepraszam, jeśli byłam zbyt surowa… Ale robiłam to z miłości…
– Wiem – odpowiedział cicho. – Ale czasem twoja miłość była jak ciężar…
Siedzieliśmy tak przez dłuższą chwilę w milczeniu. Tort stał nietknięty na stole.
Próbowałam zrozumieć, gdzie popełniłam błąd. Czy naprawdę byłam aż taką matką? Czy można kochać za bardzo?
Po ich wyjściu długo siedziałam w kuchni. Patrzyłam na kawałek tortu i myślałam o wszystkich latach samotności, o wszystkich nieprzespanych nocach i o tym jednym dniu, który miał być najpiękniejszy w życiu mojego syna – a stał się dla mnie najgorszym.
Czasem zastanawiam się: czy mogłam coś zmienić? Czy gdybym była inna – mniej wymagająca, bardziej czuła – dziś siedziałabym przy weselnym stole obok Tomka? A może każda matka musi kiedyś pogodzić się z tym, że jej dziecko wybiera własną drogę?
Może to właśnie jest największy dramat rodzica: kochać tak mocno, że aż boli…