Po dwudziestu latach ciszy: Prawda, która rozdarła moje serce
– Naprawdę nie masz mi nic więcej do powiedzenia? – zapytałam, patrząc na niego przez łzy, które paliły mnie pod powiekami. Stałam na środku zatłoczonej ulicy Marszałkowskiej, a świat wokół mnie jakby przestał istnieć. Ludzie mijali nas obojętnie, spiesząc się do swoich spraw, a ja czułam się, jakbym stała na krawędzi przepaści.
Dwadzieścia lat. Tyle minęło od dnia, kiedy ostatni raz widziałam Andrzeja. Wtedy trzasnęły drzwi naszego mieszkania na Ochocie, a ja zostałam sama z naszym synem, Pawłem, i stertą niezałatwionych spraw. Przez lata powtarzałam sobie, że to dobrze, że tak musiało być. Że jestem silna i nie potrzebuję już nigdy więcej oglądać jego twarzy.
Aż do dziś.
Spotkałam go przypadkiem. Wyszłam z pracy wcześniej, bo szefowa kazała mi odpocząć po trudnym tygodniu. Szłam do tramwaju, kiedy zobaczyłam znajomą sylwetkę. Andrzej. Zmienił się – posiwiał, przygarbił się trochę, ale w oczach miał ten sam błysk, który kiedyś sprawił, że zakochałam się w nim bez pamięci.
Zanim zdążyłam się odwrócić i uciec, zauważył mnie. Uśmiechnął się niepewnie i podszedł.
– Aniu… – powiedział cicho. – To naprawdę ty?
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Przez chwilę miałam ochotę udawać, że go nie znam. Ale coś mnie zatrzymało. Może ciekawość? Może potrzeba zamknięcia sprawy raz na zawsze?
– Czego chcesz? – zapytałam chłodno.
– Chciałem tylko… zobaczyć cię. Porozmawiać. Przeprosić.
Przeprosić? Po tylu latach? Za co? Za to, że zostawił mnie z kredytem na mieszkanie i dzieckiem w wieku dojrzewania? Za to, że przez lata musiałam tłumaczyć Pawłowi, dlaczego tata nie dzwoni na urodziny?
– Nie mam czasu – rzuciłam i ruszyłam przed siebie.
Ale Andrzej nie odpuszczał. Dogonił mnie i chwycił lekko za ramię.
– Proszę… To ważne. Muszę ci coś powiedzieć.
Zatrzymałam się. Spojrzałam mu w oczy i zobaczyłam w nich coś nowego – strach? Żal? Niepewność?
– Dobrze – westchnęłam. – Ale krótko.
Usiedliśmy w pobliskiej kawiarni. Zamówił herbatę z cytryną – zawsze taką pił. Ja wybrałam czarną kawę, choć ręce trzęsły mi się tak bardzo, że ledwo trafiłam filiżanką do ust.
Przez chwilę milczeliśmy. W końcu Andrzej odezwał się pierwszy:
– Wiem, że nie masz powodu mi ufać. Ale musisz wiedzieć… wtedy, kiedy odszedłem… To nie było tak, jak myślałaś.
Prychnęłam cicho.
– A jak było? Zostawiłeś mnie dla tej swojej sekretarki? To przecież wszyscy wiedzieli.
Andrzej pokręcił głową.
– To nieprawda. Nigdy nie spałem z Martą. Ona… ona była tylko pretekstem. Prawdziwy powód był inny.
Zamarłam. Przez lata budowałam w sobie obraz Andrzeja jako zdrajcy i egoisty. To pozwalało mi przetrwać najgorsze chwile samotności i upokorzenia. Teraz ten obraz zaczął pękać.
– Więc jaki był ten powód? – zapytałam ostrożnie.
Andrzej spuścił wzrok.
– Bałem się. Bałem się odpowiedzialności za Pawła… Za ciebie… Za nas wszystkich. W pracy zaczęło się sypać, groziło mi zwolnienie. Miałem długi… Nie chciałem cię ciągnąć na dno razem ze sobą.
Zatkało mnie. Przez chwilę nie mogłam wydobyć z siebie głosu.
– Więc uciekłeś? Zamiast walczyć?
Skinął głową.
– Tak. Byłem tchórzem. I przez te wszystkie lata żałowałem tego każdego dnia.
W mojej głowie kłębiły się wspomnienia: kłótnie o pieniądze, o Pawła, o przyszłość; noce spędzone na płaczu do poduszki; samotne święta…
– Dlaczego teraz? Dlaczego po tylu latach?
Andrzej spojrzał mi prosto w oczy.
– Bo jestem chory. Mam raka trzustki. Lekarze nie dają mi wiele czasu… Chciałem cię przeprosić zanim odejdę.
Poczułam, jak świat wiruje wokół mnie. Nagle wszystkie moje żale i pretensje wydały się błahe wobec tego wyznania.
– I co mam teraz zrobić z tą wiedzą? – wyszeptałam.
Andrzej uśmiechnął się smutno.
– Niczego od ciebie nie oczekuję. Chciałem tylko… żebyś wiedziała prawdę.
Wyszłam z kawiarni jak we śnie. Przez kolejne dni nie mogłam przestać o tym myśleć. Czy naprawdę przez tyle lat żyłam w kłamstwie? Czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy Paweł powinien wiedzieć?
Wieczorem zadzwonił telefon.
– Mamo? Wszystko w porządku? – zapytał Paweł swoim dorosłym już głosem.
Chciałam mu powiedzieć wszystko od razu, ale zabrakło mi odwagi.
– Tak, synku… Wszystko dobrze – skłamałam.
Ale nie było dobrze. W środku czułam pustkę i żal do samej siebie – za to, że przez tyle lat pozwoliłam gniewowi rządzić moim życiem.
Kilka dni później Paweł przyszedł do mnie na obiad. Siedzieliśmy przy stole w kuchni, gdzie kiedyś całą rodziną lepiliśmy pierogi na Wigilię.
– Mamo… Ty płakałaś? – zapytał nagle.
Pokiwałam głową i opowiedziałam mu wszystko: o spotkaniu z Andrzejem, o jego chorobie i o tym, co mi wyznał.
Paweł milczał długo, a potem powiedział:
– Może powinienem go zobaczyć?
Nie odpowiedziałam od razu. Bałam się reakcji syna – przez lata był przekonany, że ojciec go porzucił bez powodu.
– To twoja decyzja – powiedziałam w końcu cicho.
Paweł odwiedził Andrzeja kilka dni później. Wyszedł stamtąd zamyślony i smutny, ale chyba lżejszy na duchu.
Przez kolejne tygodnie spotykaliśmy się czasem we troje – rozmawialiśmy o dawnych czasach, o błędach i żalach. Andrzej słabł z każdym dniem, ale wydawało się, że pogodził się z losem.
Odszedł spokojnie pewnego marcowego poranka. Na pogrzebie było niewiele osób – kilka dawnych znajomych twarzy z pracy, sąsiadka z klatki obok i my: ja i Paweł.
Po wszystkim usiedliśmy z synem na ławce przed cmentarzem.
– Myślisz, że gdyby powiedział nam prawdę wcześniej… wszystko potoczyłoby się inaczej? – zapytał Paweł cicho.
Patrzyłam na nagrobek Andrzeja i czułam mieszaninę żalu i ulgi.
– Nie wiem – odpowiedziałam szczerze. – Ale wiem jedno: nigdy nie jest za późno na prawdę.
Czy można wybaczyć po tylu latach kłamstw? Czy lepiej żyć w niewiedzy czy zmierzyć się z bolesną prawdą? Co wy byście zrobili na moim miejscu?