Po trzydziestu latach małżeństwa mąż zostawił mnie dla młodszej – ale to moi synowie złamali mi serce najbardziej
– Nie wierzę ci, mamo. Tata nie zrobiłby czegoś takiego bez powodu – głos Pawła, mojego starszego syna, odbijał się echem w pustym salonie. Stałam przy oknie, ściskając w dłoni kubek z zimną już herbatą. Za oknem padał deszcz, a ja czułam, jakby każda kropla rozbijała się o moje serce.
Trzydzieści lat. Tyle trwało moje małżeństwo z Andrzejem. Poznaliśmy się na studiach w Krakowie – on był duszą towarzystwa, ja raczej cicha, zapatrzona w książki. Przeciwieństwa się przyciągają, mówili wszyscy. Zbudowaliśmy dom na obrzeżach miasta, wychowaliśmy dwóch synów – Pawła i Michała. Przez lata żyłam w przekonaniu, że jesteśmy szczęśliwi. Oczywiście, były kłótnie, ciche dni, ale kto ich nie ma?
Aż pewnego wieczoru Andrzej wrócił później niż zwykle. Usiadł naprzeciwko mnie przy stole i powiedział: – Zakochałem się. Wyprowadzam się do Marty.
Marta. Miała dwadzieścia sześć lat. Pracowała z Andrzejem w tej samej firmie. Nigdy nie przypuszczałam, że mogłabym być tą „starą żoną”, którą zostawia się dla młodszej. Przez kilka dni chodziłam jak we śnie. Nie jadłam, nie spałam. Kiedy powiedziałam synom, spodziewałam się wsparcia. Zamiast tego usłyszałam: – Może to twoja wina? Może tata był nieszczęśliwy?
Poczułam się zdradzona podwójnie. Najpierw przez męża, teraz przez własne dzieci. Michał nawet nie przyszedł do domu – zadzwonił tylko i powiedział, że nie chce się mieszać. Paweł przyjechał raz, rzucił kilka oskarżeń i wyszedł trzaskając drzwiami.
Przez pierwsze tygodnie żyłam jak cień samej siebie. W pracy ledwo dawałam radę – koleżanki patrzyły na mnie z litością, szeptały za plecami. Mama dzwoniła codziennie, próbując mnie pocieszyć: – Dasz radę, Aniu. Jesteś silniejsza niż myślisz.
Ale ja nie czułam się silna. Czułam się stara, niepotrzebna i przegrana. Każdego dnia zadawałam sobie pytanie: co zrobiłam źle? Czy mogłam coś zmienić?
Któregoś wieczoru zadzwoniła Marta. Tak, ta Marta. Jej głos był cichy, trochę niepewny:
– Pani Anno… Chciałam tylko powiedzieć… Przepraszam.
Nie odpowiedziałam jej nic. Po prostu odłożyłam słuchawkę i rozpłakałam się jak dziecko.
Najgorsze były święta Bożego Narodzenia. Zawsze spędzaliśmy je razem – cała rodzina przy stole, śmiechy, kłótnie o karpia i pierogi. Tym razem siedziałam sama przy stole, patrząc na puste krzesła. Paweł napisał SMS-a: „Spędzamy Wigilię u taty”. Michał nawet nie odpisał.
Wtedy coś we mnie pękło. Przestałam czekać na ich telefony, przestałam liczyć na to, że wrócą i przeproszą. Zaczęłam wychodzić z domu – najpierw tylko na krótkie spacery po parku, potem zapisałam się na jogę dla początkujących. Poznałam tam Ewę – rozwódkę po pięćdziesiątce, która przeszła przez podobne piekło.
– Wiesz, Aniu – powiedziała mi kiedyś podczas kawy – faceci odchodzą, dzieci dorastają i mają swoje życie. Ale ty masz siebie. I to jest najważniejsze.
Zaczęłam powoli odzyskiwać równowagę. Kupiłam sobie nową sukienkę – czerwoną, choć zawsze uważałam, że taki kolor nie jest dla mnie. Pojechałam sama nad morze – pierwszy raz w życiu bez rodziny.
A jednak ból nie znikał całkowicie. Każde spotkanie z synami było jak pole minowe.
Pewnego dnia Paweł przyszedł do mnie z wnuczką.
– Mamo… Może przesadziliśmy z Michałem… Ale tata mówił nam różne rzeczy…
– Jakie rzeczy? – zapytałam drżącym głosem.
– Że byłaś zimna… Że nigdy go nie rozumiałaś…
Patrzyłam na niego i widziałam już nie chłopca, którego tuliłam do snu, ale dorosłego mężczyznę zagubionego w świecie dorosłych konfliktów.
– Paweł… Byliśmy rodziną przez trzydzieści lat. Czy naprawdę myślisz, że wszystko było moją winą?
Nie odpowiedział. Przytulił mnie tylko mocno i wyszedł.
Z Michałem kontakt urwał się na długie miesiące. Dopiero po roku zadzwonił:
– Mamo… Przepraszam. Chciałem cię chronić przed tym wszystkim… Ale sam nie wiedziałem jak.
Wybaczyłam im obu – choć rana została na zawsze.
Dziś jestem inną kobietą niż ta sprzed dwóch lat. Nauczyłam się być sama ze sobą i nawet to polubiłam. Czasem jeszcze boli – gdy widzę Andrzeja z Martą na ulicy albo gdy synowie wspominają „tamte czasy”. Ale wiem już jedno: nie jestem winna temu, że ktoś mnie porzucił.
Czy można naprawdę wybaczyć rodzinie takie rany? Czy samotność po zdradzie może stać się początkiem czegoś nowego? Czasem myślę: może właśnie teraz zaczynam żyć naprawdę.