Pod jednym dachem: Kiedy rodzicielstwo staje się ciężarem

– Znowu nie wstałaś do Antka! – Piotr rzucił przez zaciśnięte zęby, kiedy po raz kolejny tej nocy płacz naszego syna rozdarł ciszę mieszkania. Udawałam, że śpię, ale serce waliło mi jak młotem. Wiedziałam, że nie mam już siły. Że jeśli jeszcze raz usłyszę ten płacz, rozpadnę się na kawałki.

– Przepraszam – wyszeptałam, choć sama nie wiedziałam, za co przepraszam. Za to, że jestem zmęczona? Za to, że nie jestem matką z reklam? Za to, że nie potrafię być jednocześnie żoną, matką i kobietą?

Piotr westchnął ciężko i poszedł do pokoju Antka. Słyszałam jego kroki na panelach, szelest pieluchy, cichy szept. Zawsze był lepszy ode mnie w tych nocnych pobudkach. Czułam się przez to jeszcze gorzej.

Kiedy wrócił do sypialni, nie odezwał się już ani słowem. Leżałam w ciemności i czułam, jak łzy spływają mi po policzkach. Czy tak miało wyglądać moje życie?

Jeszcze dwa lata temu byliśmy szczęśliwi. Mieszkaliśmy w małym mieszkaniu na warszawskim Mokotowie, chodziliśmy na spacery po Łazienkach, piliśmy wino na balkonie i śmialiśmy się z głupot. Potem zaszłam w ciążę. Nieplanowaną. Piotr był przerażony, ale starał się być silny dla mnie. Ja udawałam, że się cieszę.

Poród był trudny. Antoś urodził się za wcześnie, przez cesarskie cięcie. Przez pierwsze dni leżał w inkubatorze, a ja patrzyłam na niego przez szybę i czułam się jak oszustka. Każda inna matka tuliła swoje dziecko do piersi, a ja mogłam tylko patrzeć.

Po powrocie do domu wszystko się zmieniło. Piotr wrócił do pracy – ktoś musiał zarabiać na kredyt i pieluchy. Ja zostałam sama z Antkiem i własnymi myślami. Każdy dzień był taki sam: karmienie, przewijanie, płacz. I ta cisza między nami – coraz gęstsza.

Moja mama dzwoniła codziennie.

– Agnieszko, musisz się ogarnąć! Każda kobieta przez to przechodziła. Ja z tobą i twoją siostrą nie miałam łatwiej.

– Mamo, ja nie daję rady – mówiłam cicho.

– Przesadzasz. Weź się w garść.

Zamknęłam się w sobie jeszcze bardziej. Nie chciałam już nikogo widzieć. Nawet przyjaciółki przestały dzwonić – może wyczuwały moją niechęć do rozmów o szczęściu macierzyństwa.

Piotr coraz częściej wracał późno z pracy. Kiedyś zapytałam:

– Gdzie byłeś?

– Zostaliśmy dłużej w biurze. Muszę zarabiać na was – odpowiedział bez emocji.

Nie wierzyłam mu. W głowie rodziły się podejrzenia: może ma kogoś? Może żałuje tego wszystkiego?

Pewnego wieczoru usiadłam na podłodze w łazience i zaczęłam płakać tak głośno, że aż Antoś przestał płakać w swoim łóżeczku. Piotr wszedł do łazienki i spojrzał na mnie z przerażeniem.

– Co ci jest? – zapytał.

– Nie wiem… Nie umiem już tak żyć…

Przez chwilę milczał.

– Może powinnaś pójść do psychologa?

Poczułam się upokorzona. Jakby przyznał, że jestem słaba. Ale potem pomyślałam: może ma rację?

Zadzwoniłam do poradni na NFZ. Termin za trzy miesiące. Prywatnie? 200 zł za wizytę – tyle co połowa naszych zakupów spożywczych na tydzień.

Zaczęliśmy coraz częściej się kłócić. O wszystko: o to, kto wyprowadzi śmieci, kto kupi mleko, kto wstanie do Antka. Pewnego dnia Piotr trzasnął drzwiami tak mocno, że aż sąsiadka z dołu przyszła zapytać, czy wszystko w porządku.

– To przez ciebie! – krzyknął wtedy Piotr. – Przestałaś być sobą! Nie poznaję cię!

– A ty myślisz, że ja siebie poznaję?!

Po tej kłótni przez dwa dni nie odzywaliśmy się do siebie wcale.

Któregoś ranka zobaczyłam wiadomość od mojej siostry:

„Aga, może przyjedź na weekend do nas? Odpoczniesz trochę.”

Nie chciałam zostawiać Antka samego z Piotrem – bałam się, że sobie nie poradzi. Ale potem pomyślałam: a może to właśnie on powinien zobaczyć, jak to jest?

Pojechałam do siostry do Lublina. Przez dwa dni spałam po dziesięć godzin na dobę i jadłam ciepłe obiady bez pośpiechu. Siostra patrzyła na mnie z troską:

– Aga… Ty chyba masz depresję poporodową.

– Myślisz?

– Wiem to. Ja też przez to przechodziłam po urodzeniu Maćka.

Pierwszy raz poczułam ulgę – ktoś mnie rozumie.

Po powrocie do domu Piotr był inny. Zmęczony, niewyspany, ale… jakby bardziej ludzki.

– Przepraszam – powiedział cicho. – Nie wiedziałem, że to takie trudne.

Usiedliśmy razem na kanapie i pierwszy raz od miesięcy rozmawialiśmy szczerze o wszystkim: o strachu przed odpowiedzialnością, o zmęczeniu, o tym, że oboje czujemy się samotni pod jednym dachem.

Zaczęliśmy szukać pomocy razem – znaleźliśmy grupę wsparcia dla młodych rodziców przy parafii. Tam poznałam inne kobiety z podobnymi problemami. Przestałam się wstydzić swojej słabości.

Nie było łatwo – czasem nadal kłócimy się o drobiazgi, czasem mam ochotę uciec gdzieś daleko i nigdy nie wracać. Ale już wiem: nie jestem sama.

Czasem patrzę na śpiącego Antka i zastanawiam się: czy kiedyś mu wybaczę to wszystko? A może powinnam wybaczyć przede wszystkim sobie?

Czy inni też czują się czasem tak zagubieni? Jak radzicie sobie z codziennością pod jednym dachem?