Podarunki, które wszystko porządkują – czy naprawdę?

– Gaja, kochanie, musisz to zobaczyć! – Leszek wbiegł do kuchni z telefonem w ręku, a jego oczy błyszczały jak u dziecka w sklepie z zabawkami. Przez chwilę miałam nadzieję, że to coś związanego z naszym ślubem – może nowy pomysł na dekoracje albo zabawny filmik z wieczoru kawalerskiego. Ale nie. Leszek pokazał mi zdjęcie nowoczesnego apartamentu w centrum Warszawy. – Moi rodzice właśnie kupili nam mieszkanie! – wykrzyknął z dumą.

Uśmiechnęłam się, choć w środku poczułam ukłucie niepokoju. Przecież rozmawialiśmy o tym, że chcemy zacząć od małego mieszkania na obrzeżach, żeby mieć spokój i trochę oszczędzić. Ale Leszek był zachwycony. – Zawsze marzyłem, by mieszkać w centrum! I wreszcie – spełniło się! – mówił, obejmując mnie mocno.

Wiedziałam, że powinnam się cieszyć. W końcu kto dostaje taki prezent na start? Ale coś mi nie pasowało. Może to przez sposób, w jaki jego mama patrzyła na mnie podczas niedzielnego obiadu – z lekkim pobłażaniem i nutą wyższości. Może przez to, że nigdy nie pytała mnie o zdanie, tylko zawsze rozmawiała przez Leszka. A może po prostu czułam, że to mieszkanie nie jest nasze.

Kilka dni później siedzieliśmy z Leszkiem i jego rodzicami przy stole. Pani Halina rozkładała przed nami plany mieszkania. – Tu będzie wasza sypialnia, tu garderoba… Oczywiście kuchnię robimy na wysoki połysk, bo to teraz modne – mówiła, nie czekając na moją reakcję.

– A może chcielibyście mieć balkon? – zapytał pan Zbigniew, ale zanim zdążyłam odpowiedzieć, dodał: – Oczywiście balkon już jest, ale można go zabudować. To praktyczne.

Patrzyłam na Leszka, szukając wsparcia. On jednak tylko kiwał głową i uśmiechał się szeroko. Czułam się jak widz we własnym życiu.

Wieczorem próbowałam z nim porozmawiać.
– Leszek, czy nie uważasz, że powinniśmy sami decydować o naszym mieszkaniu?
– Ale przecież to prezent! Moi rodzice chcą dla nas jak najlepiej. Poza tym znają się na tym lepiej niż my.
– Ale to nasze życie… – zaczęłam nieśmiało.
– Gaja, nie przesadzaj. Przecież zawsze mówiłaś, że chcesz mieć ładne mieszkanie.

Zamilkłam. Może rzeczywiście przesadzam? Może powinnam być wdzięczna?

Przez kolejne tygodnie przygotowania do ślubu mieszały się z remontem mieszkania. Pani Halina dzwoniła codziennie z nowymi pomysłami: a to kafelki w łazience, a to zasłony do salonu. Kiedy raz zaproponowałam pastelowe kolory ścian, usłyszałam: – Kochana, pastelowe są dobre dla dzieci. Wy jesteście dorośli.

Zaczęłam unikać spotkań z teściową. Czułam się coraz bardziej obca w tym wszystkim. Nawet moja mama zauważyła zmianę.
– Gaju, co się dzieje? Przecież powinnaś być szczęśliwa.
– Mamo, ja już sama nie wiem… Czuję się jak gość w swoim życiu.

Ślub był piękny – przynajmniej tak mówili goście. Ja pamiętam głównie zamieszanie i uśmiechnięte twarze rodziców Leszka. Po ceremonii pojechaliśmy prosto do naszego nowego mieszkania. Leszek otworzył drzwi z dumą i zaprosił mnie do środka.

Weszłam do salonu urządzonego dokładnie tak, jak chciała pani Halina. Na stole stał bukiet białych róż – jej ulubionych. W kuchni błyszczały szafki na wysoki połysk. W sypialni wisiały ciężkie zasłony w kolorze bordo.

Usiadłam na kanapie i poczułam łzy napływające do oczu.
– Gaja? Co się stało? – Leszek usiadł obok mnie.
– To wszystko jest takie… nie moje – wyszeptałam.
– Przecież to nasze mieszkanie!
– Nie czuję tego… Nie czuję się tu sobą.

Leszek westchnął i objął mnie ramieniem.
– Daj temu czas. Zobaczysz, przyzwyczaisz się.

Ale czas mijał, a ja czułam się coraz gorzej. Każda rzecz w tym mieszkaniu przypominała mi o tym, że nie miałam wpływu na żaden wybór. Nawet nasz pierwszy wspólny obiad był przygotowany według przepisu pani Haliny – bo zostawiła nam gotowe danie w lodówce.

Zaczęliśmy się kłócić o drobiazgi: o kolor poduszek, o to gdzie postawić kwiaty, o to czy możemy zmienić dywan. Leszek zawsze mówił: – To tylko szczegóły! Ale dla mnie te szczegóły były wszystkim.

Pewnego wieczoru wróciłam do domu późno po spotkaniu z przyjaciółką. W salonie siedziała pani Halina.
– Myślałam, że was nie będzie – powiedziała chłodno.
– Mamy klucze do waszego mieszkania na wszelki wypadek – dodała z uśmiechem.

Poczułam zimny dreszcz na plecach. Czy to jeszcze nasze życie?

Następnego dnia powiedziałam Leszkowi:
– Musimy coś zmienić. Albo znajdziemy własne miejsce, albo ja nie dam rady tak żyć.

Był zszokowany. Pokłóciliśmy się jak nigdy wcześniej. Padły słowa, których żałuję do dziś.

Minęły tygodnie pełne napięcia i milczenia. W końcu Leszek zaproponował kompromis: sprzedamy mieszkanie i kupimy coś mniejszego na obrzeżach miasta – tak jak chcieliśmy na początku.

To była trudna decyzja. Rodzice Leszka byli oburzeni. Pani Halina płakała i mówiła, że jestem niewdzięczna. Pan Zbigniew przestał się do mnie odzywać.

Ale pierwszy raz od dawna poczułam ulgę. Wreszcie mogliśmy zacząć budować coś własnego – nawet jeśli od zera.

Czasem myślę o tym apartamencie w centrum i zastanawiam się: czy naprawdę można być szczęśliwym w życiu urządzonym przez innych? Czy wdzięczność za podarunek powinna oznaczać rezygnację z siebie? Może czasem największym prezentem jest prawo do własnych wyborów.