Podzielone półki, podzielone serca – życie pod jednym dachem z teściową
— Naprawdę uważasz, że to normalne? — głos pani Moniki odbił się echem od ścian naszej kuchni. Stała przy lodówce z rękami założonymi na piersi, patrząc na mnie z takim oburzeniem, jakby właśnie zaproponowałam jej zamieszkanie w namiocie na parkingu. — Nawet w akademiku nie dzieliliśmy półek w lodówce! — dodała, podkreślając każde słowo.
Zamarłam z ręką na drzwiczkach. Moja dwuletnia córka, Zosia, ciągnęła mnie za nogawkę, domagając się uwagi. Mąż, Tomek, udawał, że nie słyszy, grzebiąc w szufladzie ze sztućcami. Przez chwilę miałam ochotę wyjść z kuchni i zamknąć się w łazience na godzinę, ale wiedziałam, że to niczego nie rozwiąże.
Od czterech lat mieszkamy razem: ja, Tomek, Zosia i pani Monika — moja teściowa. Nasze mieszkanie na warszawskim Ursynowie jest ciasne, ale własne. Przynajmniej tak sobie powtarzam. Prawda jest taka, że to mieszkanie należy do pani Moniki. My tylko tu mieszkamy. Tomek zarabia za mało, żebyśmy mogli pozwolić sobie na wynajem czegoś osobnego. Ja? Praca bibliotekarki nie daje kokosów. Zresztą kto by się teraz opiekował Zosią?
Zaczęło się niewinnie. Kupiłam jogurty dla Zosi i włożyłam je na środkową półkę lodówki. Następnego dnia znalazłam je przesunięte na sam dół, a na ich miejscu stały słoiki z domowym bigosem pani Moniki. Westchnęłam i odłożyłam jogurty z powrotem. Po tygodniu takich przestawianek zaproponowałam: — Może podzielimy półki? Każdy będzie miał swoją i nie będziemy sobie przeszkadzać.
I wtedy wybuchła burza.
— To jest dom! — krzyknęła pani Monika. — Nie hotel! Nie będziemy się tu bawić w jakieś podziały! — Jej głos był ostry jak nóż do chleba.
Tomek spojrzał na mnie przepraszająco, ale nic nie powiedział. Wiedziałam, że nie stanie po mojej stronie. On zawsze unika konfliktów jak ognia.
Wieczorem usiadłam na łóżku i płakałam cicho do poduszki. Zosia spała obok mnie, jej mała rączka ściskała moją dłoń. Myślałam o tym, jak bardzo chciałabym mieć własną kuchnię. Własną lodówkę. Własny kąt.
Następnego dnia próbowałam udawać, że nic się nie stało. Pani Monika była chłodna i oschła. Przez cały dzień rzucała mi krótkie spojrzenia znad gazety albo komentowała głośno moje gotowanie:
— Znowu makaron? Dziecko potrzebuje witamin!
— A może byś poszła z Zosią na spacer? Siedzi cały dzień w domu!
Czułam się coraz bardziej jak intruz we własnym życiu.
Wieczorem Tomek próbował mnie pocieszyć:
— Daj spokój, mama się przyzwyczai. Ona po prostu lubi mieć wszystko po swojemu.
— A ja? — zapytałam cicho. — Ja też chciałabym mieć coś po swojemu.
Nie odpowiedział.
Z czasem sytuacja tylko się pogarszała. Każda drobnostka stawała się zarzewiem konfliktu: kto pierwszy korzysta z łazienki rano, kto sprząta po obiedzie, kto decyduje o tym, co oglądamy wieczorem w telewizji. Pani Monika miała swoje zasady i oczekiwała, że wszyscy będą ich przestrzegać.
Pewnego dnia przyszłam do kuchni i zobaczyłam ją rozmawiającą przez telefon:
— Tak, wyobraź sobie! Chce dzielić półki w lodówce! — śmiała się głośno do słuchawki. — Jakbyśmy byli obcy!
Poczułam się upokorzona. Wyszłam bez słowa.
Zaczęłam coraz częściej wychodzić z Zosią na długie spacery po parku. Tam mogłyśmy być sobą. Czasem siadałyśmy na ławce i jadłyśmy kanapki przygotowane rano w pośpiechu. Patrzyłam na inne mamy i zazdrościłam im swobody.
W domu atmosfera była coraz bardziej napięta. Pani Monika zaczęła komentować nawet to, jak wychowuję Zosię:
— Nie powinnaś pozwalać jej spać w południe tak długo! Potem będzie marudna wieczorem!
— Daj jej więcej warzyw! Za dużo słodyczy!
Czułam się oceniana na każdym kroku.
Któregoś wieczoru usłyszałam rozmowę Tomka z matką:
— Mamo, daj już spokój Ani. Ona też tu mieszka.
— To mój dom! — odpowiedziała ostro pani Monika. — Gdybyście mieli więcej pieniędzy, moglibyście mieszkać gdzie indziej!
Te słowa bolały bardziej niż cokolwiek innego.
Zaczęłam szukać pracy na pół etatu w pobliskiej bibliotece. Wiedziałam, że nie zmieni to naszej sytuacji finansowej diametralnie, ale przynajmniej będę miała swoje miejsce poza domem.
Pierwszy dzień w pracy był jak powiew świeżego powietrza. Cisza między regałami z książkami koiła moje nerwy. Klienci byli uprzejmi, a koleżanki z pracy życzliwe.
Po powrocie do domu pani Monika przywitała mnie chłodno:
— I kto teraz zajmie się Zosią? Ja mam swoje lata!
Tomek próbował pomóc:
— Mamo, to tylko kilka godzin dziennie…
Ale wiedziałam już, że dla niej nigdy nie będę wystarczająco dobra.
Wieczorami coraz częściej rozmyślałam o tym, czy kiedykolwiek uda nam się wyprowadzić. Czy będziemy mogli być rodziną na własnych zasadach? Czy zawsze będziemy musieli dostosowywać się do cudzych reguł?
Czasem patrzę na Tomka i zastanawiam się, czy on też czuje się tak samo uwięziony jak ja. Czy nasze małżeństwo przetrwa tę próbę?
Może kiedyś będziemy wspominać te lata jako trudny czas, który nas umocnił. A może zostanie po nich tylko żal i poczucie straconych szans?
Czy naprawdę trzeba mieć własną lodówkę, żeby poczuć się u siebie? Czy szczęście rodziny zależy od kilku półek? A może chodzi o coś znacznie głębszego – o prawo do własnej przestrzeni i szacunku?