Porzucona w cieniu starych ścian: Historia Magdy z Wrocławia
– Magda, nie rozumiesz? Nie mogę już tak dłużej! – Paweł krzyczał, a jego głos odbijał się echem od obdrapanych ścian starego domu. Stałam w progu, tuląc do siebie Zosię, naszą sześcioletnią córkę. W oczach miałam łzy, ale nie pozwoliłam im spłynąć. Jeszcze nie teraz. Jeszcze nie przy nim.
– Paweł, proszę… – zaczęłam cicho, ale on już był przy drzwiach. Trzasnęły tak głośno, że Zosia podskoczyła i wtuliła się we mnie mocniej.
Nie wiedziałam, co zrobić. Jeszcze rano byliśmy rodziną. Może nie szczęśliwą, może zmęczoną codziennością, ale rodziną. Paweł wrócił z pracy wcześniej niż zwykle. Bez słowa kazał nam się spakować. „Jedziemy na wieś, odpoczniemy” – powiedział. Wierzyłam mu. Przecież zawsze marzył o własnym domu pod lasem.
Ale to miejsce… To nie był dom. To była ruina po jego dziadkach, od lat niezamieszkana. Kurz, pajęczyny, wilgoć. Zosia płakała, że boi się spać sama. Ja próbowałam ją uspokoić, choć sama miałam ochotę krzyczeć.
Kiedy Paweł wrócił po dwóch dniach nieobecności, wyglądał na obcego człowieka. Nie patrzył mi w oczy. – Zostajecie tu. Muszę to wszystko przemyśleć – rzucił tylko i wyszedł.
Przez kolejne tygodnie żyłyśmy z Zosią jak na wygnaniu. Sąsiedzi patrzyli na nas podejrzliwie. „To ta z miasta, co ją chłop zostawił” – szeptali za naszymi plecami. Codziennie rano szłam do sklepu po chleb i mleko, udając przed Zosią, że wszystko jest w porządku.
Wieczorami pisałam do Pawła SMS-y: „Zosia tęskni”, „Nie damy rady same”. Odpowiedzi nie było.
Pewnego dnia przyszła do mnie sąsiadka, pani Halina. – Magda, nie możesz tak żyć. On cię tu zostawił jak psa! – powiedziała bez ogródek. Poczułam wstyd i złość jednocześnie.
– To mój mąż… – próbowałam się bronić.
– Twój mąż? Prawdziwy mąż nie zostawia żony z dzieckiem w takim miejscu! – rzuciła i wyszła trzaskając furtką.
Zaczęłam się zastanawiać: czy to naprawdę koniec? Czy Paweł wróci? Czy ja w ogóle chcę, żeby wrócił?
Któregoś wieczoru usłyszałam samochód pod domem. Serce mi stanęło. Paweł wszedł bez pukania, jakby nic się nie stało.
– Co tu robisz? – zapytałam drżącym głosem.
– Musiałem się zastanowić… Potrzebowałem przestrzeni – odpowiedział chłodno.
– Przestrzeni? Zosia płacze co noc! Ja nie śpię ze strachu! – wybuchłam.
Spojrzał na mnie z wyrzutem. – Ty zawsze wszystko wyolbrzymiasz…
Wtedy coś we mnie pękło.
– Wyolbrzymiam? Paweł, zostawiłeś nas tu bez słowa! Nawet nie zadzwoniłeś! – krzyczałam przez łzy.
Zosia obudziła się i zaczęła płakać. Paweł spojrzał na nią jak na obce dziecko.
– Nie wiem, czy chcę jeszcze być ojcem… – powiedział cicho.
Zamarłam. Jak można tak powiedzieć?
Po tej nocy już nie wrócił. Przysłał tylko SMS: „Załatwię formalności”.
Musiałam zacząć żyć od nowa. Znalazłam pracę w pobliskiej szkole jako woźna. Nie było łatwo – dzieci wytykały Zosię palcami, a ja słyszałam szepty nauczycielek: „Biedna ta Magda”.
Mama dzwoniła codziennie: – Wracaj do Wrocławia! Tu ci pomożemy!
Ale ja uparcie zostawałam na wsi. Chciałam udowodnić sobie i wszystkim wokół, że dam radę.
Któregoś dnia przyszła do mnie pani Halina z ciastem.
– Magda… Wiem, że ci ciężko. Ale jesteś silniejsza niż myślisz – powiedziała i przytuliła mnie mocno.
Poczułam wtedy pierwszy raz od miesięcy, że może jeszcze będzie dobrze.
Zosia zaczęła się uśmiechać coraz częściej. Ja powoli odzyskiwałam spokój.
Po roku dostałam list od Pawła. Pisał, że żałuje, że nie potrafił być mężem ani ojcem. Że znalazł kogoś innego i chce rozwodu.
Nie płakałam już wtedy. Podpisałam papiery bez słowa.
Dziś mijają dwa lata od tamtej nocy. Siedzę na ganku starego domu i patrzę na bawiącą się w ogrodzie Zosię. Czasem myślę o Pawle – czy był szczęśliwy? Czy ja byłam ślepa?
Ale wiem jedno: przetrwałyśmy najgorsze.
Czy można jeszcze zaufać drugiemu człowiekowi po takim upokorzeniu? Czy wy też kiedyś musieliście zaczynać wszystko od nowa?