Powrót do pustego domu: Jak chciwość szwagra rozdarła moją rodzinę po latach na emigracji

— Nie wracaj, Anka. Tu już nic nie zostało — głos mojej siostry Ewy drżał przez telefon, gdy pakowałam ostatnią walizkę w moim małym mieszkaniu w Monachium. Ale ja nie słuchałam. Po dwudziestu latach na obczyźnie, po śmierci męża i dorosłości dzieci, chciałam wrócić do korzeni. Do domu pod Łodzią, gdzie pachniało lipą, a mama piekła najlepszy chleb na świecie.

Wysiadłam z pociągu w szary, listopadowy poranek. Zimny wiatr smagał mi twarz, a serce waliło jak oszalałe. Przed domem stał samochód mojego szwagra, Marka. Zawsze miał gest, zawsze głośno się śmiał i zawsze wiedział lepiej. Teraz patrzył na mnie spod byka.

— No to jesteś — rzucił bez cienia uśmiechu. — Myślałem, że już nie wrócisz.

— A jednak — odpowiedziałam cicho, próbując się uśmiechnąć. — To mój dom.

W środku czekała Ewa. Przytuliła mnie szybko, jakby bała się, że ktoś nas zobaczy. W kuchni panował chłód i cisza. Na stole leżały papiery — testament mamy, akty własności, jakieś wyciągi bankowe.

— Musimy porozmawiać — zaczął Marek, siadając naprzeciwko mnie. — Dom jest nasz. Mama zapisała go Ewie. Ty masz swoje życie w Niemczech, masz mieszkanie, dzieci… Po co ci ten dom?

Poczułam, jak krew uderza mi do głowy.

— To nieprawda! Mama zawsze mówiła, że dom jest dla nas obu. Że mamy się nim dzielić!

Ewa spuściła wzrok. Milczała.

— Ewa? — szepnęłam błagalnie.

Ale ona tylko zacisnęła dłonie na filiżance.

— Tak będzie najlepiej — powiedziała cicho.

Przez kolejne dni chodziłam po pustych pokojach jak cień. Wspomnienia waliły we mnie z każdej strony: śmiech dzieciństwa, zapach zupy ogórkowej, głos taty śpiewającego przy kominku. Teraz wszystko było martwe. Marek przynosił coraz to nowe papiery do podpisu, coraz bardziej natarczywy.

— Anka, podpisz to i miejmy spokój. Przecież nie będziesz tu mieszkać sama. My z Ewą chcemy zrobić remont, sprzedać dom i kupić mieszkanie w mieście. Ty masz swoje życie!

Ale ja nie miałam już życia tam. Chciałam zacząć od nowa tutaj.

Pewnej nocy usłyszałam kłótnię za ścianą.

— Marek, ona ma prawo tu być! To moja siostra!

— Twoja siostra? A kto ci pomagał przez te wszystkie lata? Kto płacił rachunki? Ona sobie żyła za granicą!

Poczułam się jak intruz we własnym domu.

Zaczęli przychodzić sąsiedzi. Jedni mówili: „Anka, nie daj się! To twój dom!” Inni szeptali: „Po co ci te kłótnie? Lepiej odpuść…”

W końcu przyszło pismo od notariusza. Marek chciał przejąć dom na siebie i Ewę. Miałam podpisać zrzeczenie się praw do spadku w zamian za niewielką sumę pieniędzy.

Siedziałam wieczorem przy kuchennym stole i patrzyłam na stare zdjęcia. Mama z tatą na weselu, ja i Ewa na sankach… Czy naprawdę wszystko można przeliczyć na pieniądze?

Zadzwoniłam do syna.

— Mamo, nie kłóć się z nimi — powiedział zmęczonym głosem. — To tylko dom…

Ale dla mnie to nie był „tylko dom”. To była cała moja przeszłość, moje korzenie.

Następnego dnia poszłam do notariusza. Marek już tam był, uśmiechnięty szeroko.

— No to podpisujemy? — rzucił z satysfakcją.

Spojrzałam na Ewę. Jej oczy były czerwone od płaczu.

— Ewa… powiedz coś — poprosiłam cicho.

Ale ona tylko skinęła głową i podpisała dokumenty.

Wyszłam na ulicę z poczuciem pustki większej niż kiedykolwiek wcześniej. Dom został sprzedany kilka miesięcy później. Marek kupił nowe auto, Ewa zamieszkała w bloku w centrum Łodzi. Ja wynajęłam małe mieszkanie na obrzeżach miasta.

Czasem mijam ich na ulicy. Marek odwraca wzrok, Ewa udaje, że mnie nie widzi.

Często pytam siebie: czy naprawdę warto było poświęcić rodzinę dla pieniędzy? Czy dom bez miłości to jeszcze dom?

Może powinnam była odpuścić? A może to oni powinni byli pamiętać o tym, co najważniejsze?

Czy wy też kiedyś musieliście wybierać między rodziną a sprawiedliwością? Co byście zrobili na moim miejscu?