Późne macierzyństwo i cena miłości: Historia matki, która nie potrafiła powiedzieć „nie”

— Mamo, gdzie są moje buty? — krzyknął Kuba z przedpokoju, a ja niemal podskoczyłam na dźwięk jego głosu. Znowu ten ton, jakby cały świat był mu coś winien. Odetchnęłam głęboko, próbując powstrzymać łzy. Miałam czterdzieści lat, kiedy urodziłam Kubę. Przez lata lekarze powtarzali mi, że to się nie uda. Każda kolejna nieudana próba była jak cios w serce. Kiedy w końcu się udało, przysięgłam sobie, że dam temu dziecku wszystko, czego tylko zapragnie. Może nawet za dużo.

Kuba był naszym cudem. Zbyszek, mój mąż, też nie potrafił mu odmówić. Pamiętam, jak pierwszy raz poprosił o nowy rower — miał wtedy pięć lat. Zbyszek od razu pobiegł do sklepu, choć stary rower był jeszcze całkiem dobry. „Niech ma”, mówił. „Nie wiadomo, czy będziemy mieli jeszcze jedno dziecko”. Nie mieliśmy.

Teraz Kuba ma siedemnaście lat i coraz częściej czuję się jak służąca we własnym domu. Jego pokój wygląda jak pole bitwy, a każda prośba o pomoc kończy się awanturą. — Mamo, przecież to twoja rola! — rzuca z pogardą, kiedy proszę go o wyniesienie śmieci. Czasem mam wrażenie, że wychowałam potwora.

Wczoraj wieczorem usiedliśmy z Zbyszkiem przy kuchennym stole. — Musimy coś zrobić — powiedziałam cicho. — Kuba nas nie szanuje. On nawet nie wie, co to znaczy odpowiedzialność.

Zbyszek wzruszył ramionami. — Może to taki wiek? Wszyscy teraz tacy są.

Ale ja wiem, że to nie tylko wiek. To my. To ja. Każde „tak”, każde spełnione życzenie, każda kłótnia zakończona moją kapitulacją… To wszystko sprawiło, że Kuba uważa się za pępek świata.

Dzisiaj rano znowu się pokłóciliśmy. — Kuba, możesz chociaż raz sam zrobić sobie śniadanie? — zapytałam zmęczonym głosem.

Spojrzał na mnie z irytacją. — Po co? Ty i tak to zrobisz lepiej.

Poczułam, jak coś we mnie pęka. — Kuba, jesteś już prawie dorosły! Czas nauczyć się odpowiedzialności!

Wzruszył ramionami i wyszedł z kuchni bez słowa.

Siedziałam przy stole i płakałam. Przypomniałam sobie wszystkie te noce spędzone na modlitwie o dziecko. Wszystkie łzy i nadzieje. Czy naprawdę o to mi chodziło? Czy chciałam wychować kogoś, kto nie potrafi nawet powiedzieć „dziękuję”?

Wieczorem zadzwoniła do mnie siostra. — Małgośka, musisz być twardsza — powiedziała stanowczo. — On ci wejdzie na głowę!

Ale jak być twardą wobec własnego dziecka? Jak powiedzieć „nie”, kiedy przez tyle lat mówiło się tylko „tak”? Przecież on jest moim cudem…

Zbyszek coraz częściej ucieka do pracy. W domu panuje napięcie, którego nie potrafię rozładować. Czasem mam wrażenie, że jesteśmy tylko współlokatorami pod jednym dachem.

Dziś wieczorem Kuba wrócił późno do domu. Bez słowa rzucił plecak na podłogę i zamknął się w swoim pokoju. Poszłam za nim.

— Kuba, musimy porozmawiać.

Spojrzał na mnie z niechęcią.

— O czym?

— O nas. O tym, jak się zachowujesz…

Przerwał mi.

— Mamo, przestań! Zawsze tylko narzekasz! Nic ci nie pasuje!

Zaniemówiłam. Chciałam mu powiedzieć, jak bardzo go kocham i jak bardzo się o niego martwię… Ale on już założył słuchawki i odwrócił się do ściany.

Zostałam sama na korytarzu. Wtedy dotarło do mnie, że straciłam kontakt z własnym synem.

Czy można cofnąć czas? Czy można naprawić błędy popełnione z miłości? Może powinnam była być twardsza… Może powinnam była pozwolić mu czasem poczuć brak…

Teraz siedzę w kuchni i patrzę na zdjęcia małego Kuby. Uśmiechniętego chłopca z wielkimi oczami pełnymi nadziei. Gdzie on jest? Czy jeszcze wróci?

Czasem zastanawiam się: czy naprawdę można mieć dziecko po czterdziestce i go nie rozpieszczać? Czy każda matka w mojej sytuacji popełniłaby te same błędy? A może to tylko ja nie potrafiłam znaleźć równowagi między miłością a wymaganiami?

Może ktoś z was zna odpowiedź…