„Przygotuj się, mama i brat przyjdą przez spadek” – Historia domu, tajemnicy i walki z własnym sumieniem

— Znowu dzwoniła mama. Pytała, czy już się zdecydowałaś — głos mojego męża, Pawła, odbił się echem w kuchni. Stałam przy oknie, patrząc na ogród, który kiedyś pielęgnował tata. W powietrzu czuć było zapach mokrej ziemi po burzy. — Powiedziała coś jeszcze? — zapytałam cicho, choć znałam odpowiedź. — Że przyjdzie z Krzyśkiem. Chcą porozmawiać o domu.

Dom. Słowo, które kiedyś znaczyło bezpieczeństwo, teraz było jak kamień w gardle. Po śmierci taty wszystko się posypało. Mama zamknęła się w sobie, a Krzysiek… Krzysiek od razu zaczął mówić o spadku. Ja chciałam tylko, żebyśmy byli razem, żebyśmy nie kłócili się o rzeczy, które przecież nie mają duszy.

Pamiętam tamten dzień jak przez mgłę. Siedzieliśmy przy stole w salonie — ja, mama i Krzysiek. — Ty zawsze miałaś lepiej — rzucił brat z goryczą. — Tata cię faworyzował, tobie wszystko zostawił. — To nieprawda! — krzyknęłam, czując jak łzy napływają mi do oczu. — Tata chciał, żebyśmy się dogadali…

Ale Krzysiek już nie słuchał. Mama patrzyła na mnie z wyrzutem. — Może powinnaś oddać mu swoją część? — szepnęła. Wtedy podpisałam dokumenty bez wahania. Oddałam bratu swoją część spadku. Myślałam, że to zakończy sprawę.

Minęły dwa lata. Krzysiek wyjechał do Anglii za pracą, a mama została sama w mieszkaniu w bloku. Dom stał pusty. Pewnego dnia zadzwonił notariusz: — Pani Anno, pański brat zrzekł się praw do domu. Teraz wszystko należy do pani.

Nie rozumiałam. Zadzwoniłam do Krzyśka. — Dlaczego? — spytałam drżącym głosem. — Nie chcę tego domu — odpowiedział chłodno. — Przypomina mi tylko o wszystkim, co straciłem.

Od tamtej pory nie odezwał się ani razu.

Mama zaczęła mnie unikać. Na święta nie przyszła, nie odbierała telefonów. Czułam się jak złodziejka we własnym życiu. Każdy kąt tego domu przypominał mi dzieciństwo: zapach szarlotki, śmiech taty, wieczorne rozmowy przy herbacie. Teraz wszystko było martwe.

Pewnej nocy obudził mnie dźwięk tłuczonego szkła. Zeszłam na dół i zobaczyłam mamę stojącą w kuchni z pustą butelką po winie w ręku. — To wszystko twoja wina! — krzyczała przez łzy. — Rozbiłaś rodzinę przez ten dom!

Nie wiedziałam, co powiedzieć. Chciałam ją przytulić, ale odsunęła się ode mnie jak od obcej osoby.

Następnego dnia zadzwonił Paweł: — Krzysiek wraca z Anglii. Chce rozmawiać.

Serce waliło mi jak młotem. Spotkaliśmy się wszyscy w salonie. Krzysiek był chudszy, starszy o kilka lat bólu i rozczarowań.

— Po co ci ten dom? — zapytał bez ogródek. — Przecież zawsze chciałaś wyjechać do miasta.

— Bo to jedyne, co mi zostało po tacie… po nas wszystkich — odpowiedziałam cicho.

— To dlaczego oddałaś mi swoją część? — Bo myślałam, że tak będzie lepiej…

Zapadła cisza. Mama patrzyła na mnie z wyrzutem, Krzysiek ze złością.

— Może powinniśmy go sprzedać i podzielić pieniądze? — rzucił Paweł.

— Nie! — krzyknęliśmy jednocześnie z mamą i Krzyśkiem.

Wtedy zrozumiałam: ten dom był dla nas wszystkim i niczym zarazem. Symbolem straty i nadziei na pojednanie.

Minęły miesiące. Dom nadal stoi pusty, a ja codziennie wracam tu myślami. Czy mogłam postąpić inaczej? Czy jeden podpis naprawdę może przekreślić całe życie?

Czasem patrzę w lustro i pytam samą siebie: czy jestem złym człowiekiem? Czy można naprawić coś, co pękło tak dawno temu?